19 sty 2009

Czy postkomunisci to postsatanisci?


Bądźmy po proletariacku szczerzy: Karol Marks, ojciec komunizmu, w młodości był satanistą. Znamy przecież jego studencki dramat "Oulanem", czy wiersz "Gracz", w których aż duszno od atmosfery piekielnej grozy albo inicjacji satanistycznych z mieczem w tle. Należałoby zatem postawić pytanie: czy była to szczeniacka, przemijająca fascynacja, czy też satanizmem możemy tłumaczyć późniejszy komunizm brodatego teoretyka? Stawiam następującą hipotezę. Marks-raczej odrażający typ zakochany nie tyle w sobie, co we własnych poglądach-został komunistą dlatego, że wcześniej był satanistą.
window.google_render_ad();

Albo powiedzmy inaczej. Marks przez całe świadome życie (z wyjątkiem okresu szkolnego, gdy deklarował przywiązanie do chrześcijaństwa) był satanistą deklarującym w pewnym momencie komunizm jako cel polityczny. Przyznajmy, że komunizm zaprzeczający istnieniu Boga,zastępujący moralność jej brakiem,każący niszczyć i jeszcze raz niszczyć idealnie pasuje do roli dziecięcia satanizmu. Poza tym jego głupota jest tak bezdenna, że zapewne przez Księcia Ciemności zamierzona. Nie przesądzając sprawy (w końcu nie jesteśmy marksistami i nie wiemy czy młodzi komuniści smalą cholewy do dziewczyn, czy też w zapadłym grobowcu, w blasku świec, toczą krew z ropuchy)przypomnijmy tylko, iż spokój ducha Karola zakłócają na cmentarzu Highgate w Londynie wielbiciele...Szatana. Przynajmniej ci pamiętają.


Dariusz Ratajczak

Katolewica - "zatroskani" dywersanci


Współczesny Kościół rzymsko-katolicki musi zmagać się nie tylko z jawną antykościelną propagandą właściwą środowiskom lewicowym,laickim, pozostającym w orbicie wpływów socliberalnego śmietnika ideologicznego, granice którego wyznacza polityczna poprawność.Prawda,to jest trudna walka,ale przejrzysta : przeciwnik dosyć jasno określa własne stanowisko,nawet nie stara się ukryć niechęci do Wiecznej Instytucji. Problem o wiele poważniejszy polega na tym,że istnieje także drugi,wewnętrzny front walki.W tym wypadku przeciwnik Kościoła jest jeszcze bardziej niebezpieczny,działa jako ksiądz,znany teolog, prominentny dygnitarz w szatach duchownych...
window.google_render_ad();


Czasami tych szacownych dywersantów,ukrytych stronników lewicy,masonerii i herezji tytułuje się mianem katolewicy,inni mówią o kościelnych postmodernistach,czy progresistach. Mniejsza o terminy-ważne jest to, że u progu XXI wieku to mieszane towarzystwo świeckich i duchownych "katolików" opanowało wiele strategicznych przyczółków w Kościele i w jego pobliżu.Polska może nie jest jeszcze wzorcowym przykładem tego" blitzkriegu", ale V Kolumna i u nas staje się coraz bezczelniejsza (bp.Pieronek,ks.Czajkows- ki,ks.Piotrowski), jawnie heretycka (ksiądz intelektualista Tischner),antytradycjonalistyczna ,judaizująca ("Tygodnik Powszechny","Przegląd Powszechny","Więź"). Ludzie ci podważają dogmaty wiary,starają się-jak to się ładnie mówi- unowocześnić Kościół, propagują fałszywy ekumenizm, sprowadzający się np. do przenoszenia na grunt katolicki pojęć protestantyzmu,czy nawet (a może zwłaszcza) judaizmu.

W trosce o ilustrację poważnych przecież oskarżeń służę nieodległym w przeszłości przykładem-tym bardziej,że sprawy te dla młodzieży (także tej edukowanej w szacownych murach uniwersyteckich) są nieostre, a wielu w ogóle nie orientuje się o co tu chodzi. W połowie lat osiemdziesiątych na łamach "Tygodnika Powszechnego" ks. Waldemar Chrostowski (dzisiaj-przyznajmy-ostrożniejszy w wypowiedziach ; nic tak nie uczy pokory jak nielojalność jednego z partnerów dialogu "polsko"-żydowskiego) stwierdził,że wprawdzie Żydzi generalnie powiedzieli "nie" Chrystusowi,ale nadal powinno się ich uważać za naród przez Boga wybrany.Podobnie jak chrześcijan,którzy również zasługują na to miano,a to dlatego,iż powiedzieli Chrystusowi swoje "tak". Ta nielogiczność podbudowana zostaje kolejnym "pocałunkiem misia" (tym razem tandemu Chrostowski-bp.Muszyński ): chrześcijanie i Żydzi mają wspólne świadectwo, muszą się w wierze na siebie otworzyć,muszą pielgrzymować ku pojednaniu. Jest to ładnie wprawdzie podana, ale całkowita herezja.

To prawda, swięty Piotr, czy św.Jan byli Żydami,lecz ich "tak" wobec Syna Bożego spotkało się ze sprzeciwem ze strony innych Żydów. Piotr,Paweł,Jan niewątpliwie należą do wybranego "narodu" chrześcijańskiego- podobnie jak inni Żydzi-chrześcijanie,chrześcijanie Polacy, Niemcy, Francuzi. Natomiast podstawowy trzon Żydów stworzył sobie całkiem nową religię, wywodzącą się wprawdzie ze Starego Testamentu,ale radykalnie zmienioną przez nową,nacyjną i ekskluzywną interpretację -wściekle antychrześcijański Talmud. Tak więc prawowitymi dziedzicami Starego Testamentu są chrześcijanie, natomiast Żydzi są odszczepieńcami, którzy świadomie odrzucili swe pierwotne wybraństwo mówiąc "nie" Chrystusowi. Oczywiście należy się za nich modlić -tak jak to czynił święty Maksymilian Maria Kolbe-by zawrócili ze złej drogi. Należy również cierpliwie przekonywać ich do prawd zawartych w katolicyzmie (bo taka jest istota katolickiego ekumenizmu: uporczywe przekonywanie do wyznawanej wiary).

Nie należy natomiast dokonywać syntezy między chrystocentryzmem i judeocentryzmem, bo nie da się pożenić nacyjnie zorientowanego, podwójnie moralnego,nienawistnego innym judaizmu z uniwersalnym,pełnym miłości i przebaczenia prawdziwym chrześcijaństwem-katolicyzmem. Zdajmy sobie wreszcie sprawę -posiłkując się powyższym ,jakże skromnym przykładem katolewicowej herezji - że wewnętrzny front walki w łonie Kościoła istnieje i potężnieje, spychając tradycjonalistycznych (czyli normalnych) katolików, a nawet część polskiego episkopatu do wyrażnej defensywy. Obrona prawd wiary, Kościoła i Ojczyzny ze strony ks. Jankowskiego, czy może jeszcze bardziej znienawidzonego (gdyż skutecznego) przez mass-media o.Rydzyka nie wystarczy. Ja wiem: nie przemogą!-jak słusznie twierdzi profesor Giertych. Nie przystoi jednak katolikowi pozostawiać "kontrreformacyjnego" trudu przyszłym, zwycięskim pokoleniom.Grzech lenistwa to też grzech.

Dariusz Ratajczak

O cywilizacjach


Twórcą oryginalnej koncepcji historiozoficznej wedle której bieg dziejów determinowany jest przez ścieranie się (walkę) 4 podstawowych cywilizacji był Polak- profesor Feliks Koneczny. Koneczny urodził się w Krakowie w roku 1862.Podobnie jak u wielu wybitnych Galicjan płynęła w jego żyłach również krew czeska (dokładnie morawska).Przez dlugie lata związany był z Uniwersytetem Jagielońskim ,ostatecznie jednak objął samodzielną katedrę na uniwersytecie w Wilnie i to dopiero w roku 1920.Z przekonań był narodowcem,w żadnym razie więc do "pieszczochów" reżimu sanacyjnego nie nalezał.Warto również zaznaczyć,że jego spuścizna naukowa została w znacznej mierze uratowana dla potomności dzięki wielkiemu (z wielu względów) Jędrzejowi Giertychowi,który podczas nielegalnego pobytu w Polsce w roku 1945 spotkal się z sędziwym profesorem w Krakowie,otrzymał od niego cenne maszynopisy,a następnie powrócił do Anglii i wkrótce zajął się wydaniem dzieł wielkiego,ale niemal zupełnie zapomnianego uczonego.
window.google_render_ad();

Koneczny jest gorącym zwolennikiem cywilizacji zachodniej albo łacińskiej,gdyż jej wspólnym narzędziem przez wieki był język łaciński.Przy okazji niejako uważa,że w najczystszej postaci cywilizacja ta rozwinęła się w Polsce- może dlatego,iż przez wieki nasz kraj był obronnym przedmurzem zachodniego świata chrześcijańskiego. Według profesora cywilizacja to swego rodzaju styl życia,system organizujący życie zbiorowe oraz przede wszystkim zagadnienie moralne; mierzyć ją trzeba etyką.Jej najznakomitszą,niemal idealną formą okazała się cywilizacja łacińska ,to znaczy cywilizacja wytworzona w świecie zachodniego chrześcijaństwa ,mająca naturalnie oparcie w dorobku cywilizacyjnym,moralnym i prawnym starożytnego Rzymu. Ale- i to jest dla naszych rozważań ważne-cywilizacja ta jest niszczona i dezorganizowana przez wpływ trzech innych cywilizacji,które zdobyły sobie poprzez wieki dostęp do swiata zachodniego i które przenikają w ten swiat ,a sciślej niszczą go swoimi pojęciami.

Tak było w przeszłości,tak jest i obecnie.Owi trzej agresorzy atakujący zachód to cywilizacje :turańska,bizantyjska i żydowska. Cywilizacja turańska,ukształtowana w Centralnej Azji wywarła decydujący wplyw na Rosję poprzez wieki rządów mongolskich,ukształtowała Turcję i nadal wywiera niejaki wpływ na Europę. Jej zasadą jest,że władca znajduje się ponad prawem i etyką i że życiem zbiorowym rządzi samowola państwa,a społeczeństwo właściwie nie istnieje.Z tego punktu widzenia dzieje Rosji-carskiej i bolszewickiej-to stałe oddziaływanie na ten kraj cywilizacji turańskiej.To samo spostrzeżenie można współcześnie odnieść do niektórych państw totalitarnych,a wcześniej do komunistów rządzących wschodnią częścią Europy.Oczywiście dzisiejsza Rosja-formalnie państwo demokratyczne-zachowała spore obszary tej cywilizacji. Cywilizację turańską charakteryzuje swoisty prymitywizm i azjatyckie okrucieństwo.Dlatego też stanowi ona względnie małe niebezpieczeństwo dla cywilizacji łaciń- skiej.Jest od niej po prostu diametralnie różna i nie ma jej nic do "zaoferowania".Dla wyrafinowanego świata zachodniego nie jest pod żadnym względem atrakcyjna.

O wiele grozniejsza, gdyż zdobywająca przyczółki i to bardzo spore w świecie łacińskim,jest cywilizacja bizantyjska.Pierwotnie była to cywilizacja antycznego Wschodu,a więc tych wszystkich Babilonii,Persji,Egiptów,które podbił Aleksander Macedoński i które-zaprawione wpływami helleńskimi- stały się pózniej cesarstwem wschodnio-rzymskim,a następnie zamieniły się w Bizancjum i przekształciły pod wpływem chrześcijastwa. Cywilizację bizantyjską łączy ze światem zachodnim podstawowa wspólność wiary,ale jej podkład cywilizacyjny przedchrześcijański jest bardzo odmienny od rzymskiego.Jest to podkład nie helleński a orientalny. Rysem znamiennym cywilizacji bizantyjskiej-i to czyni ją dosyć atrakcyjną,bo "łatwą w odbiorze"-jest rozbrat w dziedzinie moralnej między życiem prywatnym a publicznym.

Cywilizacja ta nakazuje postępować w życiu prywatnym wedle zasad moralności chrześcijańskiej,ale w obliczu spraw państwowych i w ogóle w życiu publicznym (w biurze,szkole,redakcji,polityce,na uniwersytecie itd.) demonstruje swą bezsiłę.Wedle niej nie ma moralności w polityce i w działalności państwa .Tu leży zasadnicza róznica między "bizantyjczykami i łacinnikami",gdyż według świata zachodniego również polityka,państwo,władca,mąż stanu,czy chociażby skromny urzędnik podlegają obowiązkom i ograniczeniom nakładanym przez etykę.Nie muszę dodawać,że na tym właśnie polu cywilizacja łacińska musi się bezustannie bronić-z róznym skutkiem-przed szkodliwym i niszczycielskim wpływem Bizancjum. Dla niejednego z czytelników dzieł Konecznego,które po latach absencji znowu pojawiły się na półkach co odważniejszych księgarni,niespodzianką może być jego pogląd,że głównym bastionem cywilizacji bizantyjskiej w Europie są Niemcy.Profesor uważa,że średniowieczne Cesarstwo wzorowało się na Bizancjum i chętniej ze wschodu niż z Rzymu,z którym było w bezustannym niemal konflikcie,czerpało swe wzory cywilizacyjne,moralne i prawne. W jeszcze większym stopniu wpływy bizantyjskie oddziaływały na Zakon Krzyżacki,który przeniesiony został nad Bałtyk z Ziemi Świętej i który miał bardzo wiele cech orientalnych.,także tych ocierających się o modne wsród rycerzy-zakonników idee antychrześcijańskie,wręcz satanistyczne.

A dalszym ciągiem Państwa Krzyżackiego były Prusy-czynnik wywierający decydujący wpływ na nowoczesne Niemcy. Niemcy są od wieków terenem bezustannej walki między pojęciami łacińskimi a bizantyjskimi.A ponieważ w świecie zachodnim odgrywają jedną z kluczowych ról,przeto pierwiastkami bizantyjskimi zarażają także i inne kraje z naszego obszaru cywilizacyjnego.Niemcy zatem- z pominięciem krain południowych i częściowo zachodnich,choć nawet to jest dyskusyjne-są prawdziwym koniem trojańskim obcych wpływów cywilizacyjnych w Europie.Nie oznacza to oczywiście ,że nie istnieli i nie istnieją wybitni Niemcy,którzy są zagorzałymi obrońcami cywilizacji łacińskiej.Jest ich nawet całkiem sporo.Nie oni jednak "tworzą rząd"- są w mniejszościowej opozycji. Myślę,że dobrą ilustracją tego czym są bizantyjskie pojęcia moralne i prawne w rozumie- niu Konecznego jest typ przeciętnego sługi państwa,który w ogrodzie pielęgnuje kwiatki,rozkoszuje się muzyką poważną,pieści dzieci i kocha żonę,a na rozkaz "z góry" zdolny jest wykonać najgorsze draństwo.

Trzecią niszczącą świat Zachodu cywilizacją jest cywilizacja żydowską,której pojęcia w ostatnich kilku stuleciach wywierają olbrzymi wpływ na sposób myślenia Europy nie tylko w jej protestanckiej,ale i katolickiej połowie.O wspólczesnej Ameryce Północnej nie wspominając (i znowu jak w przypadku Niemców :istnieje wcale nie tak mało Żydów-obrońców cywilizacji łacińskiej) Rysem szczególnym tej cywilizacji jest jej "aprioryczność",a więc skłonność do naginania życia do teorii "powziętych z góry" i często najzupełniej utopijnych ,nie mających związku z realnym życiem.Niewątpliwie więc np.komunizm jest teoretycznym wytworem cywilizacji żydowskiej,a w ogóle wszelkie totalitaryzmy to efekt piorunującej mieszanki turańsko-bizantyjsko-żydowskiej.Również hitleryzm,mimo swej antyżydowskości,jest owocem wpływów pojęć cywilizacji żydowskiej na postawę środowiska europejskiego zbuntowanego przeciwko chrześcijaństwu i cywilizacji łacińskiej .W końcu do elementów światopoglądu hitlerowskiego należy pojęcie narodu wybranego wzięte od Żydów . Po drugie,rysem tej cywilizacji jest jej sakralność,a więc "sztywne skostnienie" życia religijnego i sprowadzenie go do bezdusznego formalizmu,z którego treść duchowa dawno już uleciała (jeżeli kiedykolwiek istniała). Po trzecie, etyka żydowska wyrażnie różni się od łacińskiej ; jest to etyka podwójna,inna dla swoich-inna dla obcych (gojów). Po czwarte,cechą cywilizacji żydowskiej jest jej sucha i formalistyczna prawniczość,to znaczy życie staje się mniej ważne od litery prawa ; co najwyżej literę tą można naginać sztuczną i obłudną interpretacją.

Cywilizacja łacińska niszczona jest przez łączny wplyw pojęć pochodzenia turańskiego,bizantyjskiego i żydowskiego przede wszystkim w dziedzinie etyki i prawa.Wedle pojęć łacińskich prawo wywodzi się z etyki i ma za zadanie wcielać zasady etyki w życie.W cywilizacji żydowskiej i turanskiej oraz bizantyjskiej prawo jest ponad etyką.Zależy ono od "widzimisię" władzy,państwa,biurokracji. To,co napisałem przy okazji bardzo przystępnego referowania poglądów Konecznego na temat cywilizacji może być dla młodych Czytelników o tyle pożyteczne ,że umożliwi im zastanowienie się nad sobą ,nad własną przynależnością do określonej formacji cywilizacyjnej. Nie jest to trudne.Jeżeli na przykład ktoś dopuszcza aborcję ze względów "społecznych",a ze wstrętem myśli o mordercach taksówkarzy,zdunów i babć klozetowych- stosuje podwójną moralność i na pewno nie przynależy do cywilizacji łacińskiej.Podobnie jak ten,który godzi się na zabijanie taksówkarzy,natomiast wszelkie inne mordy traktuje ze wstrętem.

Dariusz Ratajczak

Kto wywołał II wojnę światową


Odpowiedź na wyżej wymienione pytanie wydaje się więcej niż oczywista: Niemcy pod przewodem agresywnego,bezwzględnego i psychopatycznego Adolfa Hitlera. Tyle okolicznościowa propaganda.My zajmijmy się historią- tym bardziej,że od zakończenia działań wojennych mija 55 lat (wyobraźmy sobie-nawiasem mówiąc-Polskę roku 1920.Właśnie pokonaliśmy bolszewików pod Warszawą,ludzie nadal nie mogą otrząsnąć się z przerażenia,jakie wywołały działania zbrojne Wielkiej Wojny, a nasi historycy i politycy nic tylko zajmują się Powstaniem Styczniowym od zakończenia którego mija właśnie ... 55 wiosen) i należałoby wreszcie nieco chłodniej spojrzeć na samobójstwo Europy lat 1939-1945. Historia jest powiązana z geografią.

Gdy spojrzymy na mapę Europy i świata w roku 1939 (przed wybuchem wojny ),stwierdzimy,ze widnieją na niej cztery terytorialne,surowcowe,przemysłowe monstra :Stany Zjednoczone,Wielka Brytania,Związek Radziecki,Francja oraz trzy-szczególnie na ich tle-chuchra :Niemcy,Japonia i Włochy.Te drugie wzmocniły wprawdzie swoją pozycję w latach trzydziestych ,niemniej nie miały szans na zbudowanie interkontynentalnych imperiów rządzących światem na zasadzie wyłączności bądź tylko niekwestionowanego pierwszeństwa. Chciały jedynie dołączyć do "koncertu" mocarstw pierwszego sortu,co w przypadku np. Niemiec nie było niczym nowym od kilkudziesięciu lat.


Naprawdę ten kto utrzymuje,iż pod koniec lat trzydziestych Niemcy,Japonia i -pożal się Boże- Wlochy umyślnie dążyły do wybuchu ogólnoświatowego konfliktu,żyje w krainie latających niedźwiedzi lub jest wyznawcą teorii samobójczych .Podobnie jak ten,który wierzy w historyjkę ,iż 3 chuchra są winne wszelkich niegodziwości podczas wojny,a nie jest w stanie zaakceptować poglądu,że zwycięskie USA,ZSRR ,Wielka Brytania w latach 1939-1945 i pózniej prześcignęly Adolfa Hitlera w masakrach,deportacjach,systema- tycznym łupieniu zdobytych krajów. Powiedzmy sobie szczerze: Katyń,Gułag,barbarzyńskie zbombardowanie Drezna ,Hiroszimy, Nagasaki,mordercze wędrówki Niemców pochłaniające nie setki tysięcy, lecz miliony ofiar,oddanie połowy Europy w sowieckie łapy... czy wszystkie te niegodziwości nie zaslugiwały na II Trybunał Norymberski?

Podobnie jak na Proces Tokijski-bis zasługiwała nie tylko Japonia,ale i USA,które wojnę na Pacyfiku sprowokowały ( z pokorą donoszę : pod koniec listopada 1941 roku prezydent Roosevelt wysyła Japończykom niemożliwe do spełnienia ultimatum przyjęcie którego sparaliżowałoby Cesarstwo pod względem ekonomicznym.Uwagi współpracowników- "Panie Prezydencie,to oznacza wojnę" zbywa krótkim- "Wiem,wiem".Poza tym po złamaniu japońskiego kodu Roosevelt doskonale wiedział,że przeciwnik zaatakuje Pearl Harbor na Hawajach.Nie zrobił jednak nic by np.rozproszyć okręty wojenne zgromadzone w porcie.7 grudnia pozwolił amerykańskim marynarzom umierać w kojach.Teraz miał świetny pretekst do wywołania wojennej historii we własnym kraju.Przy okazji - jeżeli oskarżamy Niemców o rasizm ,to podobne uwagi kierujmy również pod adresem wojennej propagandy Stanów Zjednoczonych,która określała Japończyków mianem "żółtych,wściekłych małp",czyli nawet nie podludzi.A wódz III Rzeszy widział w nich honorowych ... Aryjczyków) Jeżeli więc będziemy szukać odpowiedzialnych za wybuch II wojny światowej lub ferować wyroki,nie zapominajmy i o tym,że Niemcy były przygotowane jedynie do wojny europejskiej i to zasadniczo zorientowanej na wschód (Drang nach Osten).

Z drugiej zaś strony w wywołaniu konfliktu globalnego,w którym III Rzesza i jej sojusznicy nie mieli żadnych, absolutnie żadnych szans na zwycięstwo czy tylko znośny remis,zainteresowani byli demokratyczno-liberalni,kolaborujący od rewolucji bolszewickiej z Sowietami "krzyżowcy",wśród których nie najmniejszą odgrywało zorganizowane i dobrane towarzystwo amerykańsko-europejskich elit żydowskich.W końcu to te własnie kręgi,po niedawnym wykończeniu zbędnych już Sowieciarzy,rządzą niepodzielnie prawie całym światem.Do kolejnego,poprzedzonego okresem "burz i naporu" rozdania.

Dariusz Ratajczak

Czy Niemcy to idioci?


Czy chciałbyś szybko wylądować w niemieckim więzieniu? Sprawa jest w miarę prosta. Piszesz książkę, artykuł lub tylko list, w których negujesz - bo ja wiem - religię Holocaustu, autentyczność dziennika Anny Frank albo wynurzenia świadka historii - jakiegoś egzaltowanego fryzjera (byłoby dobrze abyś tekst rozpowszechnił w internecie; również będziesz gotowy na "cacy"),następnie przyjeżdżasz do kraju Heinego, Einsteina i Bubisa, a tam już oczekują na Cię, królu kochany, stróże prawa i penitencjarny eintopf.
window.google_render_ad();

Taka przygoda spotkała m.in. mojego miłego korespondencyjnego znajomego - Fredrica Tobena z Australii, który zajmował się holocaustem w cyberprzestrzeni, poźniej elegancko przyleciał do Mannheim... a w połowie czerwca Anno Domini 1999 przysłał autorowi tych słów sympatyczny list zaczynający się od słów: "Właśnie spędzam sobie czas w mannheimskim pierdelku..." Zwyczaj izolowania niepoprawnych cudzoziemców wszedł bardziej papieskim od papieża Niemcom w krew. Żeby było śmieszniej, w ostatnich latach dotyczy on głównie Amerykanów mających nadal słowno-wolnościowe złudzenia. Na przykład Gerharda Laucka. Lauck, amerykański lewicowy narodowiec (jego poglądy polityczne zresztą kompletnie mnie nie interesują) został zatrzymany w Danii, a następnie przekazany przez obrzydliwie poprawnych potomków Wikingów jeszcze tchórzliwszym rodakom Waltera Modela. Ci oskarżyli go o wydawanie pisma, które miało admiratorów również w Niemczech. Domyślam się, że treść periodyku pozostawała w sprzeczności z duchem Konstytucji Republiki Federalnej. A ten jest jak najbardziej na czasie, to znaczy "tolerancyjny inaczej". Początkowo nonkonformistę umieszczono w celi o powierzchni 9 m kwadratowych w najlepiej strzeżonym skrzydle hamburskiego więzienia nr VI. Tam kurtuazyjnie pewien urzędnik zapewnił go, iż żywy Niemiec nie opuści. Później przeniesiono aresztanta do więzienia nr I (także w Hamburgu).

Dyrektor tegoż, Harry Weiss, umieścił Amerykanina w 8-osobowej celi razem z nałogowymi palaczami tytoniu, narkomanami i homoseksualistami, czyli elementem "bliskim socjalnie" demolesbokracji. Prawnik Laucka z przerażeniem obserwował pogłębiające się problemy zdrowotne swojego klienta wywołane bezsennością i "duszną atmosferą" celi, ale Weiss - należący do szczególnie chronionej grupy etnicznej - przez długi czas pozostawał głuchy na sugestie dotyczące przeniesienia człowieka cierpiącego w inne miejsce. Gauck przesiedział w tureckim (przepraszam: niemieckim) więzieniu... 4 lata, a uwolnienie zawdzięcza pismu "Spotlight", które jego przypadek nagłośniło w USA ("Spotlight" jest znienawidzony przez demoliberałów, w tym osobiście przez Billa Clintona. Samo określa się, chyba słusznie, mianem "ostatniej prawdziwie amerykańskiej gazety" lub "głosem amerykańskiej większości"; dodajmy: uparcie milczącej).


Po powrocie do Ameryki Gerhard Lauck zorganizował akcje uświadamiającą wśród amerykańskich turystów, ktorej celem było uzmysłowienie im, że ewentualne wakacje w Niemczech mogą zakończyć się w "kiciu".Wydał nawet z tej okazji rozprowadzany 15 sierpnia 1999 r. na międzynarodowym lotnisku w Los Angeles "Alarm dla Podróżnych", obiektywnie uderzający w niemiecką turystykę. Czytamy w tym bardziej komicznym niż tragicznym dokumencie: "Amerykańscy obywatele są obecnie bez ostrzeżenia aresztowani na niemieckich lotniskach! Najbardziej ryzykują dziennikarze i wydawcy ponieważ niemieckie Ministerstwo Sprawiedliwości rości sobie pretensje do globalnej jurysdykcji (denn heute gehoert uns Deutschland und Morgen die ganze Welt? - DR), a to dlatego, iż amerykańskie publikacje oraz internet są łatwo dostępne w Niemczech.

Pamiętaj jednak, że nawet niewinny list pewnego starszego wiekiem Amerykanina zaprowadził go na 5 miesięcy do niemieckiego więzienia. Amerykańskiego historyka, Richarda Landwehra, sądzono in absentia w Niemczech. Jego przewinienie polegało na tym, że napisał i wydał w USA książkę poświęconą wojnie. Jeden egzemplarz tej pozycji wytropiono w Niemczech.. Amerykański wydawca Gerhard Lauck został wbrew swej woli przewieziony z Danii do Niemiec i uwięziony na 4 lata. Jego winą było publikowanie w Ameryce pisma promującego wolność słowa. Pismo to było także dostępne w Niemczech. Amerykański emeryt, Hans Schmidt został aresztowany na frankfurckim lotnisku, a następnie przetrzymywano go przez 5 miesięcy w więzieniu. Jedyną jego winą było napisanie i przesłanie listu z Ameryki, w którym protestował przeciwko łamaniu praw człowieka w Niemczech... A zatem: STRZEŻ SIĘ WIĘZIENIA! STRZEŻ SIĘ NIEMIEC!" Niemiecka czujność w dziele utrwalania demokracji jest naprawdę imponująca. A jako, że wszystko co "najlepsze" z Zachodu Polacy otrzymują via Bundesrepublik (na zasadzie: Niemiec trawi i wydala za Odrę), miejmy nadzieję, iż już niedługo nasi twórczy ministrowie dadzą rozkaz strzelania bez ostrzeżenia do ohydnych, rewizjonistycznych mord na Okęciu.

Dariusz Ratajczak

Nasze ,,skurczybyki''


Wyobraźmy sobie następującą sytuację. Obywatel Stanów Zjednoczonych żydowskiego pochodzenia, Issac Feingold, zostaje aresztowany w jednym z krajów muzułmańskich. Nie żeby był jakiś szczególny powód. Ot, tak dla kaprysu. Reakcja jest natychmiastowa. Żydowskie organizacje szaleją, prezydent Clinton (niekoniecznie on - może być również republikanin) wygłasza przemówienie pełne pogróżek pod adresem władz tolerujących takie bezeceństwo, wspomina nawet o Holocauście, a amerykańscy oficjele bezustannie czuwają nad bezpieczeństwem pechowego turysty.
window.google_render_ad();

Kilka miesięcy później, po szczęśliwym powrocie Issaca do domu, Steven Spielberg kręci film fabularny o gehennie swojego rodaka, który zostaje nominowany do nagrody ,,Oscara'' (ostatecznie zwycięża inny jego obraz poświęcony pionierskim Żydom - budowniczym pierwszych kibuców z Debrą Winger, Winoną Ryder, Jeffem Goldblumem i nieśmiertelnym Topolem w rolach głównych). A gdyby tak na odwrót... W roku 1989 młody Palestyńczyk, Anwar Mohamed, opuścił okupowany przez Izrael Zachodni brzeg Jordanu. Osiedlił się na Florydzie, otrzymał amerykańskie obywatelstwo. Dziewięć lat później wiedziony tęsknotą Arab postanowił spędzić trzytygodniowe wakacje w starej ojczyźnie. Nie zapomni ich do końca życia. Aresztowano go w momencie, gdy postanowił odwiedzić siostrę mieszkającą w sąsiedniej Jordanii. Przywiązywano podczas przesłuchań do krzesła tak dokładnie, że stracił czucie w rękach. Jego głowę zdobił brudny worek, a ogólną atmosferę uprzyjemniała nieznośnie głośna muzyka rockowa.

Izraelczycy zaserwowali mu nadto ,,ślepą'' betonową celę i mocno dietetyczne jedzenie. Wiadomo - izraelska demokracja w działaniu. Nie o nią jednak chodzi, wszak nie zajmujemy się pojęciami i zjawiskami abstrakcyjnymi. Ciekawsza jest reakcja pracowników amerykańskiego konsulatu na cierpienia - jakby nie było - rodaka. Otóż odwiedzili go 2-krotnie w więzieniu, ale raczej nie uwierzyli w martyrologiczną wersję wydarzeń przedstawioną przez ofiarę. Jeden z nich jasno oświadczył skołowanemu Mohamedowi, iż nie może działać w sprawie oskarżeń o tortury, ponieważ ,,byłoby to pańskie słowo przeciwko ich (izraelskim ,,łapsom'' - DR) słowom''. Incydent z Anwarem Mohamedem zdenerwował nie na żarty Amerykanów arabskiego pochodzenia, którzy nie bez racji oskarżyli rodzime władze o stosowanie ,,podwójnych standardów'' postępowania wobec obywateli. Najcelniej rzecz ujął James Zogby, prezydent Instytutu Arabsko-Amerykańskiego w Waszyngtonie, stwierdzając bez ogródek, że gdyby coś takiego przydarzyło się amerykańskiemu Żydowi, można tylko wyobrazić sobie skalę oficjalnych protestów. Afera ta ma jednak i pozytywny, bo edukacyjny walor. Amerykańska opinia publiczna dowiedziała się bowiem, że Izrael stosuje konwencjonalne dla Bliskiego Wschodu metody śledcze. W ten sposób po raz kolejny zakwestionowany został dziewiczy wizerunek głównego sojusznika USA w tym rejonie świata (i nie tylko w tym). Być może zmusi to w przyszłości amerykańskiego prezydenta do wypowiedzenia tych kilku szyderczych słów: ,,Izraelczycy? Te orientalne skurczybyki... No, ale nasze skurczybyki!''

Dariusz Ratajczak

Ranking narodów


Nie ma doprawdy nic złego w tym,ze pewne narody lubimy bardziej od drugich.Oczywiście nie ma absolutnie złych i absolutnie dobrych nacji,istnieją natomiast wielkie (i całkiem małe) grupy ludzi połączone więzami pochodzenia,"krwi",języka, tradycji, które wykazują się większym/mniejszym ilorazem inteligencji przeciętnej,większą/mniejszą predylekcją do dokonywania czynów wzniosłych (lub idiotycznych),obdarzone są takimi a nie innymi zdolnościami (zapewne wiele zależy tu od klimatu :czy widział ktoś Eskimosa-producenta wybornych win albo Buszmena-mistrza olimpijskiego w biegu narciarskim na 50 km ?). Zatem mamy do czynienia z nacjami bardziej lub mniej zasłużonymi dla kultury,polityki,ekonomii i takiego a nie innego postrzegania świata przez ludzi współczesnych (jeżeli o jakimkolwiek powszechnym,zgodnym z tradycją postrzeganiu w dobie socliberalnej despocji możemy jeszcze mowić). Kierując się wrednym subiektywizmem,stwórzmy sobie prowizoryczny "ranking narodowy"(póki narody jeszcze zipią),pokorny wobec zasług-kpiarski w odniesieniu do zauważalnych felerów-bezlitosny dla ciężkiej głupoty.
window.google_render_ad();

- HISZPANIE I PORTUGALCZYCY.Te dzielne narody przywróciły Europie Iberię (jaka szkoda,ze nie pólnocną Afrykę),ale przede wszystkim dały światu obie Ameryki.Jest to bardzo niepopularne w czasach gdy ekscytujemy się takimi drobiazgami dla rozwoju cywilizacji jak osiągnięcia Majów i Azteków,czy wpływem Irokezów na konstytucję amerykańska, natomiast pomiatamy "napędem atomowym" ludzkości- wyobraźnią białego czlowieka ( z pelnym szacunkiem dla innych ras oraz interrasowych,twórczych "miszlungów").W przypadku Hiszpanów stwierdzenie : " nigdy tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak niewielu" jest tylko skromnym wyrazem hołdu dla tych,którzy odważyli się marzyć i działać.]

ANGLICY-SZKOCI-IRLANDCZYCY I WALIJCZYCY.Anglicy dali światu ponadczasowe rozwiązania prawne,instytucjonalne i ekonomiczne.Ten z pozoru zimnokrwisty naród to w istocie harde kreatury, śmiali odkrywcy,ryzykanccy biznesmeni.Słowem- kontrolujący się szaleńcy.Szkoci- jedyny naród bez państwa znany bardziej niż wiele nacji państwowych- mimo liczebnej mizerii wydali wynalazców,finansistów i ekonomistów planetarnej miary.Nadal też pędzą whisky.Bohaterscy Irlandczycy uratowali,a przynajmniej podtrzymali chrześcijaństwo we wczesnych wiekach średnich,Walijczycy natomiast...Walijczy-cy spłodzili Richarda Burtona,aktora wszechczasów.

FRANCUZI to wygoda,wysublimowanie,kultura w morzu światowego chamstwa.,obrona wiary katolickiej.Taka jest istota wiecznej Francji Zastanawia jednak niefrasobliwość narodu,który wydał ze swego łona gangsterów-tworców rewolucji,skutki której negatywnie oddziaływują na ludzkość 200 po jej formalnym zakończeniu.

ZYDZI .Istnieje wielkie niezrozumienie roli Zydów w dziejach świata.Jest ona ogólnie dużo,dużo mniejsza niż to się na ogół sądzi w dalszej przeszłości i dużo,dużo wieksza obecnie.W odleglejszej przeszłości wybitni Żydzi-twórcy np.kultury nie byli w istocie Żydami,a co najwyżej osobami pochodzenia żydowskiego (podobnie rzecz się ma z zamierzchłymi czasami pierwszych chrześcijan,którzy wybierając Chrystusa z żydostwem zerwali).Ich dokonania nie mogą więc iść na konto Izraelitów a np.Francuzów czy Niemców.Nie było ich zresztą zbyt wielu w sensie pozytywnym,natomiast liczniej nie omieszkali entuzjazmować się ideami,które później wychodziły bokiem połowie świata przez dziesiątki lat .Niewątpliwie żydowskim gospodyniom domowym winniśmy dozgonne dzięki za karpia po żydowsku.

NIEMCY.Dali światu własne umiłowanie ładu,ersatz masła,Marcina Lutra (niestety) i kilku Niemców żydowskiego pochodzenia (stety i niestety).

ARABOWIE.Naprawdę nie za wiele dali jeszcze światu.Ludzie niegodziwi,szumowiny bez sumień,twierdzą,że dadzą dopiero w momencie,gdy gęsto zatkną proporce z półksiężycem na pewnym niewielkim odcinku wybrzeża we wschodnim basenie Morza Sródziemnego.

ROSJANIE.Naród niespójny,wiecznie pijani imperialiści, na azjatycką modłę serdeczni i okrutni zarazem ("masz tu dzieciaku cukierka,a ja zaraz zgwałcę twoją mamę").Gdyby Lenin nie był pochodzenia kałmucko-niemiecko-nadwołżańskiego,powiedziałbym,że dali swiatu-o zgrozo-Włodzimierza Ilicza.

CHINCZYCY.Starożytna cywilizacja chińska była hermetyczna więc poza wyjątkami '"dawała " głównie sobie samej.Obecnie Chińczycy dają światu szybko psujące się,wyrabiane przez reedukowanych więzniów,dziecięce zabawki.Mają jedną poważną zaletę : lekce sobie ważą opinię światową i robią swoje.

JAPOŃCZYCY.Inteligentny naród "odtwórców" i imitatorów dający planecie wszelkie możliwe gadżety.Inne nacje są zbyt leniwe,aby zajmować się takimi pierdołkami.

AMERYKANIE.A czy istnieje jeszcze taki naród?Jeżeli tak,to podarowali bliźnim: muzułmanina Muhammada Ali,Włocha Ala Capone i Węgierkę Monicę Seles.

CZARNE NACJE AFRYKI.Świat z rezygnacją czeka na afrykańskie "datki". Jak długo w końcu można potrząsać łańcuchami i zasłaniać się kolonializmem.

ESKIMOSI.Nic światu nie dali i nie zamierzają dać.Pewnie dlatego,że - skubańcy - tylko siebie uważają za ludzi

Dariusz Ratajczak

Niech żyje zdrowie (Heil Gesundheit)


Różnego rodzaju lewicowcy - postępowcy przekonują nas, że winniśmy odrzucić używki, kompleksowo odtruć nasze organizmy a ogólniej wziąć się za siebie i za innych. Oczywiście każdy człowiek posiada jakiś tam rozum i sam decyduje o tym czy pije lub pali czy też wybiera leśne przebieżki powiększające objętość płuc lub - w skrajnych wypadkach - kończące się rozległym zawałem serca. Jego sprawa - i tyle. Natomiast wszelka propaganda ,,zdrowotna'' to jeden z elementów politycznej poprawności; to kształtowanie nietolerancyjnego społeczeństwa spychającego na margines palaczy (żeby było jasne - nie zwłok, a cienkiej bibułki opasującej różne gatunki tytoniu),notorycznych pochłaniaczy cholesterolu i kogo tam jeszcze.
window.google_render_ad();

Żresz, pijesz, palisz - nie pasujesz do nas młodych, uśmiechniętych postmasonów, wyznawcow New Age, wielbicieli jogi tantrycznej i filozofii zen. Jestes nikim, robalem, glistą, gnojem, no chyba ze skończysz z nałogami (małe ustępstwo czynimy dla młodych biznesmenów działających na kulturalnym ,,haju'').Dopiero wtedy zaistnieje możliwość - bardzo zresztą teoretyczna (w praktyce jako ludzki wrak nadajesz się tylko do łopaty) - zainstalowania ci ,,czipa'' do główki byś gadał oraz zachowywał się jak ładniutka, demoliberalna ,,Barbie'' lub jej męski odpowiednik, członek ,,Rotary Club'', Ken. To truizm, ale postępowość serwowana nam przez obecnych władców świata polega na tworzeniu systemu zakazów i nakazów, które zamieniają nas w stado baranów reagujących do tego na wzór ,,sobak Pawlowa''.

Wierny jak pies - głupi jak to niewielkie, wełniste bydlę - oto wyobrażenie społeczeństwa panów z pod znaku ,,New World Order''. Miało być jednak o zdrowiu... Szukając antenatów szanownych współczesnych uzdrawiaczy społecznych, tych wszystkich profesorów dumnych z faktu, że już na budowie Nowej Huty rzucili palenie (byli palacze ,,szlugów'' to wyjątkowo wredne typy - jak przystało na neofitów), sięgnąłem po wydaną niedawno książkę autorstwa profesora Uniwersytetu Pensylwania, Roberta N. Proctora zatytułowaną "Hitlerowska wojna przeciwko rakowi".

Poważny uczony - bynajmniej nie zwolennik socjalizmu ze swastykową twarzą - doszedł do wniosku, że hitlerowskie Niemcy wyraźnie przodowały w ,,reformach zdrowotnych''. Przede wszystkim to właśnie niemieccy uczeni korzystający z otwartości władz III Rzeszy jako pierwsi stwierdzili, że palenie papierosów wywołuje raka płuc (tak naprawdę do dnia dzisiejszego nie stwierdzono tego w 100%) i w konsekwencji wszczęli najagresywniejszą w historii najnowszej kampanię antynikotynową. To pod ich wpływem wielkoniemiecki rząd wprowadził ograniczenia dotyczące m.in. stosowania pestycydów, nawozów sztucznych i barwników spożywczych. Hitlerowcy promowali także tzw. zdrową zywność -tak, tak, zwariowani wegetarianie, hare krisznowcy i miłośnicy zwierzątek - a to: chlebek pełnoziarnisty lub pieczywo z białkiem mlecznym, fasolkę sojową, konserwy rybne ,,nowego typu'' itd. Nie zaniedbywano również profilaktyki propagując siłami jednostek medycznych SS masowe badania rentgenowskie. Nie muszę dodawać, że książka jest fascynująca.

Wynika z niej jasno, iż sponsorowani przez obiektywnie postępową III Rzeszę naukowcy byli właściwymi twórcami systemu nachalnej propagandy zdrowia - ważnego składnika totalitarnej, polityczno-poprawnej ideologii. Dlatego apeluję do zjadaczy kotletów z otrębów, wielbicieli margaryny, zdrowego razowca oraz zwolenników palenia papierosów na stosach: postawcie w Dzień Zaduszny świeczkę na symbolicznym grobie staruszki Wielkoniemieckiej Rzeszy. Niech się babcia cieszy w zaświatach.

Dariusz Ratajczak

Jak Adolf Izrael budował


Gdy Adolf Hitler doszedł do władzy w Niemczech w roku 1933, stosunki niemiecko-żydowskie (a znaczy to także: niemiecko-amerykańskie, niemiecko-angielskie) gwałtownie się pogorszyły. Hitler bynajmniej nie krył swojego antysemityzmu. Jego celem ostatecznym było wypędzenie Żydów z Rzeszy, dlatego też maksymalnie utrudniał im codzienną egzystencję w rządzonym przez siebie państwie.
window.google_render_ad();

Pomijając antyżydowskie bojkoty, wybijanie szyb w sklepach, wybiórcze fizyczne maltretowanie niewinnych ludzi (co nie zawsze było po myśli czynników oficjalnych), prawną „zachętą” do emigracji stały się rasistowskie (w rozumieniu hitlerowców - Żydzi przecież nie są osobną rasą) Ustawy Norymberskie wzorowane na ustawach obowiązujących w kilkudziesięciu stanach USA. Z drugiej strony oliwy do ognia dolewało światowe żydostwo, postulując gospodarczą i finansową wojnę z Niemcami, organizując marsze protestacyjne, bojkoty niemieckich towarów, inspirując wreszcie zamachy na drugo- i trzeciorzędne figury hitlerowskiego reżimu (zamordowanie przywódcy NSDAP w Szwajcarii - Wilhelma Gustloffa, śmiertelne ranienie sekretarza ambasady niemieckiej w Paryżu Ernsta von Ratha, którego zresztą trudno byłoby podejrzewać o zoologiczną nienawiść do Żydów).

Godzi się przy okazji wspomnieć, że ta ryzykowna i samobójcza polityka spotykała się z protestem ze strony wielu niemieckich Żydów - hołdujących tradycyjnemu przywiązaniu (żeby nie powiedzieć: miłości) do kraju uważanego za jedyną ojczyznę. Przyznajmy, że było to trudne i tragiczne uczucie bez wzajemności2. Stosunki niemiecko-żydowskie w latach trzydziestych XX wieku (a nawet pózniej, w pierwszej fazie II wojny światowej) mają też inne oblicze, wyznaczone wspólnotą celów hitlerowców i żydowskich nacjonalistów - syjonistów. W końcu jedni i drudzy zgadzali się na uznanie Żydów za odrębny naród (czemu przysłużyły się - paradoksalnie? - Ustawy Norymberskie) mający aspiracje państwowe.

Najcelniej wyraził to rabin Leo Baeck3, który stwierdził, że Hitlerowi i syjonistom chodzi o to samo: dysasymilację (wyodrębnienie) Żydów. Natomiast to, czy wyjadą do Palestyny - jak chcieli syjoniści - czy w inne miejsce (hitlerowcy snuli tu rózne koncepcje, czasami fantastyczne) było sprawą drugorzędną. Jest rzeczą dowiedzioną, chociaż taktownie skrywaną, że syjonizm do roku 1938 (piąty rok władzy Hitlera!) miał się w Niemczech jak najlepiej. Ukazywały się syjonistyczne książki (w tym sponsorowane przez NSDAP „Państwo żydowskie” Teodora Herzla - bez wątpienia biblia nacjonalistycznie i proemigracyjnie nastawionych Żydów) i czasopisma. W roku 1936 w sercu III Rzeszy, Berlinie, odbył się Kongres Syjonistyczny. Złowrogie Schutzstaffeln (SS) z wielką gorliwością udzielały szerokiego wsparcia dla działań syjonistów. Przyszli ludobójcy wizytowali Palestynę (Leopold von Mildenstein spotkał się w kibucu „Dagania” z przyszłym prezydentem, Izraela - Dawidem Ben-Gurionem; innym serdecznym rozmówcą Niemców był przyszły premier tego państwa - Levi Schkolnik - alias Eszkol); hitlerowcy czarterowali i opłacali statki z żydowskimi emigrantami płynącymi do Ziemi Obiecanej (co nie podobało się zresztą Anglikom), wchodzili w kontakty z miarodajnymi politykami żydowskimi i syjonistycznymi instytucjami na Bliskim Wschodzie (SD - służba bezpieczeństwa SS - współpracowała z „Haganą”, podziemną organizacją żydowsko-nacjonalistyczną w Palestynie, dostarczając jej między innymi broń; Ziemię Obiecaną wizytował również przed wojną słynny Adolf Eichmann. Rewizytowała go w Berlinie w roku 1939 Golda Meir - zapewne najgłośniejszy premier Izraela w dziejach tego państwa).

Władze niemieckie udzieliły wsparcia syjonistycznym obozom szkoleniowym i kibucom organizowanym na terenie III Rzeszy (było ich kilkadziesiąt, działały do roku 1942, powiewały nad nimi dumnie „Gwiazdy Dawida”), Gestapo służyło wszelką pomocą żydowskim emigrantom, a dzięki tak zwanemu układowi o transferze przekazano z Niemiec do Palestyny około 70 milionów dolarów, co miało wielkie znaczenie dla ekonomicznej stabilizacji żywiołu żydowskiego na tym obszarze. Przykłady tego typu kolaboracji można mnożyć... Nie możemy potępiać syjonistów - bez wątpienia żydowskich ultrapatriotów - za kontakty (owocne, bliskie, niemal koleżeńskie) z władzami hitlerowskimi. Ani o to, że w tym szczególnym czasie bardziej dbali o przyszłość niż smutną terazniejszość istotnej części własnego narodu. Przecież to oni właśnie wygrali Izrael, a pewnie i coś więcej. Zbrodniczy natomiast niemieccy naziści okazali się - jak to często w historii bywa - usłużnymi „poputczikami”.

Dariusz Ratajczak

Przypisy1 Hitler już u początków swojej kariery politycznej zastanawiał się nad kwestią emigracji Żydów z Niemiec. Być może zainspirował go swymi przemyśleniami Arthur Trebitsch-Lincoln (Moses Pinkeles), 100% Żyd, z którym na początku lat dwudziestych utrzymywał bliskie kontakty (Trebitsch m.in. wyłożył pieniądze na „Voelkischer Beobachter”). To właśnie Trebitsch uzmysłowił mu albo tylko ugruntował w nim przekonanie o jedności celów nazistów i syjonistów (szerzej o Żydzie-antysemicie Trebitschu, patrz: B. Hamann, Wiedeń Hitlera, lata nauki pewnego dyktatora, Warszawa 1999, ss. 223-228.)2 Uważam, że gdyby w przedwojennej masie 3,5 miliona Żydów polskich znalazło się zaledwie 40% procent autentycznych polskich patriotów (czy aż tak wiele wymagam?), nie istniałby problem uzasadnionych pretensji „rdzennych” Polaków (cokolwiek to znaczy) do Żydów. Tak samo, jak nie istnieje antagonizm na linii: „tubylcy”-polscy Ormianie, Tatarzy, Karaimi, wielkopolscy bambrzy itd.3 Leo Baeck, rabin, działacz społeczny, wybitny teolog. Bynajmniej nie był syjonistą. Do 1943 roku mieszkał w Niemczech, potem zesłano go do obozu koncentracyjnego w Terezinie, gdzie piastował funkcję przewodniczącego obozowej rady starszych. Zmarł 11 lat po wojnie w Londynie w wieku 83 lat.

Teoria spisku

`
Spiskowa teoria dziejów - ta bardzo szczególna koncepcja historiozoficzna - nieodmiennie wywołuje uśmiech politowania na twarzach możnych tego świata: polityków, ekonomistów i ich dworskich biografów. „To śmieszne, skończcie z tym obłędem, kompromitacja, zazścianek, kołtuneria, buraczana filozofia” - zdają się mówić. Słusznie czynią. Głosy takie pochodzą ostatecznie ze środowiska jak najbardziej spiskowego, a jeszcze nie zdarzyło się, aby przestępca złapany nawet in flagranti dobrowolnie potwierdził zamiłowanie do szachrajstw. Na „złodzieju” czapka gore.
window.google_render_ad();

Gdybym miał w maksymalnym skrócie podać istotę spiskowej teorii dziejów (zajmowanie się nią w dzisiejszych czasach jest czynnością względnie bezpieczną; spiskowcy Cię nie uśmiercą, bo oni oczywiście „spiskowcami nie są”, a ponadto to kulturalni sybaryci), powiedziałbym tak: przeciętny zjadacz chleba średnio zainteresowany (nawet więcej niż średnio) życiem publicznym, dostrzega wprawdzie podstawowe działania polityczne, ale ich mechanizmy są przed nim głęboko ukryte. Przeważająca część ważnych decyzji i działań politycznych jest w pełni tajna, to jest w ogóle nieudokumentowana.

Zatrzymujemy się zatem przed bramą z napisem „tajemnica”, której wyważenie jest dla profanów prawie niemożliwe. W tym miejscu „oficjalny historyk” (na przykład Powstania Styczniowego, II Wojny Światowej, schyłkowego PRL-u) zrazu bezradnie rozkłada ręce i po chwili - jak na dworaka przystało - zaczyna łgać, posiłkując się naskórkowymi zródłami wypracowanymi przez mieszkańców „domu za bramą” - to jest właściwych spiskowców. W ten sposób sam staje się - mizerną wprawdzie, bo jedzącą okruchy z pańskiego stołu - cząstką misterium nieprawości. Natomiast badacz niepokorny stara się mimo wszystko dotrzeć do zródeł nieoficjalnych (ma się rozumieć: prawdziwie nieoficjalnych) i pośrednich, a nade wszystko logicznie (indukcyjnie) wnioskować z faktów. Wtedy przy okazji ustala swój los: wyśmiany, poniżony i obsobaczony kończy w starannie przygotowanym koszu na śmieci.

Taki już los nonkonformistów. Nie traćcie jednak ducha - ryjące, wiercące, skrobiące plemię. Dołączyliście do Waleriana Kalinki, Władysława Konopczyńskiego, Wacława Sobieskiego, Kazimierza Mariana Morawskiego, Jędrzeja Giertycha. A grunt to przebywać w zacnym towarzystwie.

Dariusz Ratajczak


`

Piąta cywilizacja?

`
Istnieją poważni autorzy, którzy sądzą, że obok podanych przez Feliksa Konecznego czterech podstawowych cywilizacji istnieje i piąta - germańska (piąta albo czwarta, gdyż można ją również traktować jako rozwinięcie lub przetworzenie Bizancjum w duchu wyłącznie niemieckim). Naturalnie stoi ona w opozycji do cywilizacji łacińskiej.
window.google_render_ad();

Chodzi o to, że przeważająca terytorialnie część Niemiec znajdowała się poza granicami Imperium Romanum, a germańskie ludy tam zamieszkujące nie zostały poddane procesowi romanizacji, co było warunkiem koniecznym wstępu w obręb cywilizacji rzymskiej, której przedłużeniem i twórczym rozwinięciem stała się chrześcijańska (katolicka) cywilizacja łacińska.

Ludy te w przyszłości będą oczywiście zapożyczały wiele ze zwyczajów i prawa rzymskiego, ale to tylko od nich zaasymilują, co będzie odpowiadać ich germańskiemu duchowi, przede wszystkim więc pierwiastki bizantyjskie obecne i w Rzymie. Prawdą jest, że Germanie szybko nawracają się na chrześcijaństwo i przyjmują jego cywilizację, ale śmiem twierdzić, iż - w przeciwieństwie do pózniejszego nawrócenia „Słowian polskich” - nie jest to ani szczere ani głębokie. Niemcom chodziło bowiem raczej o zagarnięcie spadku po Imperium Romanum i zbudowanie na jego gruzach nowego Imperium Germanicum.

Przecież - patrząc obiektywnie - wypaczyli oni każdą instytucję chrześcijańską, wykoślawiając ją a przede wszystkim przystosowując do własnych, plemiennych celów. To oni - a wcale nie mam na myśli jedynie Zakonu Krzyżackiego - będą mieć imię Chrystusa na ustach, jednak chrześcijaństwo nie przeniknie prawdziwie do ich umysłów i serc. W imię Boże, pod wodzą swych tłustych opatów i biskupów wycinać będą w pień całe ludy. W ten sposób na zgliszczach i trupach słowiańskich tubylców powstanie pózniejsza Austria i prawdziwy bękart Europy - Prusy. Takich metod nie stosował żaden naród romański - nawet w „barbarzyńskim” średniowieczu.

Niemcy zawsze odczuwali cywilizację łacińską jako coś obcego, narzuconego, sprzecznego z ich naturą. Gdyby mogli, szybko zrzuciliby „rzymskie szaty” i przywdziali skóry oraz rogate nakrycia głowy. Niemiecka pycha nigdy nie mogła pogodzić się z faktem, że to nie oni dali światu cywilizację, że wyszła ona ze znienawidzonego Rzymu. Chcą więc narzucić Europie własną cywilizację - opartą na „zdrowym, witalnym” (dopowiedzmy: i prymitywnym) duchu germańskim. Ten bunt cywilizacji germańskiej przeciwko Rzymowi znajdzie ujście w protestantyzmie i przez protestantyzm ujawni się własnie oblicze cywilizacyjne Niemiec.

Niemiecki protestantyzm zatem to nie tylko przecięcie łączności organizacyjnej chrześcijaństwa, to przede wszystkim zerwanie z cywilizacją łacińską. Powiedzmy dobitniej: protestantyzm jest odrodzeniem (przyznajmy, że w odpowiednim momencie, czyli w chwili osłabienia Rzymu) cywilizacji germańskiej, która do tej pory tkwiła pod cienką warstewką cywilizacji łacińskiej; odrodzeniem o tyle groźnym, że wyciśnie ono decydujące piętno na historii Niemiec. Myślę o stosunku człowieka do społeczeństwa i państwa oraz religii do państwa. Protestantyzm podporządkował religię państwu, stała się ona jedną z dziedzin życia państwowego, a jego duchowni zwykłymi urzędnikami.

Jeżeli dodamy do tego rozwój w XIX wieku w Niemczech pogańskiej idei Boga-Państwa (państwo to Bóg!), to własnie to nowe bóstwo będzie wymagać od swych podwładnych czci i służby nieomal religijnej. Tym bardziej gdy na horyzoncie pojawi się wyrosły z protestantyzmu hitleryzm - to swoiste połączenie nienawiści do Rzymu, nabożnego stosunku do germańskich przedchrześcijańskich obrzędów, poszanowania dla Marcina Lutra i koncepcji rasowych zrodzonych w szalonych głowach róznych von Listów, Lanzów von Liebenfelsów, Weiningerów, Chamberlainów, Gobineau - całej tej menażerii złożonej z dumnych Aryjczyków,przeżywających kryzys tożsamości Żydów, Francuzów, Anglików i niespełna rozumu bab w rodzaju madame Bławatskiej1.

Niemcy są cywilizacyjnie obcym ciałem w Europie pozostającym w konflikcie z cywilizacją łacińską. Ich germańska cywilizacja odrodzona w XVI wieku poprzez zerwanie z Kościołem i zaprowadzenie fałszywego chrześcijaństwa - protestantyzmu, cywilizacja pełna nieuzasadnionej żadnymi wartościowymi względami pychy i arogancji, o mocnych pokładach pogańskich, doprowadziła ich do hitlerowskiej aberracji. Hitleryzm nie był więc „niemieckim wypadkiem przy pracy”. Był konsekwencją kilkusetletniej, świadomej akcji przeciwstawiania się chrześcijańskiej cywilizacji łacińskiej.
Dariusz Ratajczak
Przypisy1 Rok-dwa temu czytałem w jednym z tzw. polskich kolorowych pism kobiecych entuzjastyczny artykuł poświęcony wybitnej „żenszczinie” - pani Bławatskiej. Cóż, feminazistki chwalą rasistki posiadające telepatyczny kontakt z Dalajlamą. Jest w tym jakiś new age-owski sens.`

Żydzi a niepodległość Polski

`
Żydzi przyjęli upadek Polski pod koniec wieku XVIII obojętnie. Nie zmienia tego fakt, że niewielka ich część wzięla udział w Insurekcji Kościuszkowskiej. W ogóle - i jest to zjawisko zauważalne od 200 lat - hasła rewolucyjne były im bliskie. Może dlatego początkowo wiązali duże nadzieje z "postrewolucyjnym" Napoleonem, lecz gdy ten po ustanowieniu Cesarstwa wydał dekret zawieszający Żydów w wykonywaniu praw politycznych, zwrócili się przeciwko niemu. Jest to o tyle ważne, że w tym okresie Napoleon tworzy Księstwo Warszawskie, które - idąc śladem cesarza Francuzow - również wstrzymuje polityczne równouprawnienie Żydów. Nic też dziwnego, że izraelici kierują swoją sympatię w stronę Rosji, a podczas kampanii moskiewskiej roku 1812 - przynajmniej na Litwie - jawnie jej sprzyjają.
window.google_render_ad();

Zauważył to sam car, wyrażając uznanie kahałom za gorliwą i wierną służbę żydowskich deputatów w Kwaterze Głownej, gdzie pełnili funkcje gospodarcze i oczywiście wywiadowcze. W Królestwie Kongresowym przed wybuchem powstania toczyła się ostra polemika wokół kwestii żydowskiej (bardzo nieprzychylny starozakonnym był m.in. Stanisław Staszic - daleko nie on jeden) wszelako wybuch nieszczęsnej insurekcji w Warszawie został powitany z dużym zadowoleniem przez niemałą część Żydów. W rewolucyjnych działaniach w listopadzie 1830 roku wyróżnili się m.in. uczniowie Szkoły Rabinów wchodzący w skład akademickiej gwardii narodowej. Pózniej było już gorzej. W czasie regularnej wojny polsko-rosyjskiej roku 1831 Żydzi byli bierni. Próby zasymilowanych konwertytów (gen. Jakub Lewiński, Jan Czyński) przeciągnięcia ich na polską stronę spełzły na niczym. Polacy twierdzili nawet, że Żydzi pragnęli jedynie rewolucji, a gdy generał Józef Chłopicki zdusił ją niemal w zarodku, sprawa polska przestała ich interesować.

Apogeum zbliżenia polsko-żydowskiego stały się wydarzenia poprzedzające Powstanie Styczniowe. Przyczynił się do tego niewątpliwie (i nieumyślnie) hrabia Wielopolski, który wyjednał dla Żydów prawa polityczne w maju 1861 roku. I stała się rzecz niesłychana. Wyemancypowani Żydzi, bynajmniej nie zawsze asymilatorzy, poczęli uczestniczyć niemal we wszystkich patriotycznych manifestacjach organizowanych w roku 1861. W tej najsłynniejszej zakończonej śmiercią 5 ludzi wielu Żydów ucierpiało od kul. Po manifestacji w składzie delegacji, która udała się do namiestnika Gorczakowa by żądać zadośćuczynienia za przelaną krew, znajdował się rabin Majzels - ortodoksyjny Żyd, ale i sympatyk formacji rewolucyjnych, autor sławnego, zapewne oddającego istotę rzeczy kalamburu: "Die Juden haben keine Rechte".

Dobrym i tragicznym zarazem przykładem polsko-żydowskiej solidarności był również pogrzeb sybiraka, ks. Stobnickiego. Za trumną szli pospołu katolicy i żydzi. Tłum powracający z żalobnych uroczystości połaczył się z manifestantami na placu Zamkowym. Doszło do szarży kozaków. Zginęli Polacy i Żydzi, w tym młody izraelita wznoszący ponad głowy zebranych chrześcijański krzyż. Po powstaniu relacje polsko-żydowskie ulegały stałemu pogorszeniu. Narastała niechęć i wrogość Żydów do prób odzyskania przez ich katolickich sąsiadów niepodległości. Niektórzy z nich zostali oczadzeni ideologią socjalistyczną i komunistyczną, w których widzieli szansę na wyzwolenie społeczne i narodowe. Ich ojczyzną po roku 1917 stanie się sowiecka Rosja. Inni przeszli na pozycje żydowskiego nacjonalizmu (syjonizmu), widząc przyszłość w budowie siedziby narodowej w Palestynie. Natomiast tradycjonalistyczni chasydzi, jak to oni, żyli we własnym, religijno-mistycznym świecie. Pod koniec wieku XIX pojawiają się nadto Żydzi-litwacy wyrzuceni, często brutalnie, z Rosji właściwej. Pomimo tego to oni właśnie, lojalnie i gorliwie współpracując z carską administracją w nowych miejscach osiedlenia na ziemiach polskich, staną się zdecydowanymi - żeby nie powiedzieć fanatycznymi - wrogami polskich dążeń niepodległościowych. Jest wreszcie stosunkowo wąska grupa zasymilowanych Żydów, których można już uważać za Polaków1.

Niechęć przeważającej części Żydów do polskich dążeń niepodległościowych, pogłębiona nadto pojawieniem się naturalnej i zrozumiałej reakcji w postaci obozu wszechpolskiego, tego prawdziwego budziciela polskości w szerokich masach ludowych, skutkuje określonymi akcjami politycznymi, deklaracjami i zakulisowymi naciskami na forum międzynarodowym. Jeden z pierwszych tego typu śladów odnajdujemy w roku 1906, gdy carska Rosja - przymuszona okolicznościami- rozważała koncepcję autonomii dla Polaków w "Kongresówce". Na odbytym w tym samym czasie III Ogólnorosyjskim Zjezdzie Syjonistycznym w Helsinkach (Finlandia stanowiła w tym czasie prawdziwie autonomiczną część Rosji) przyjęto program, iż na wypadek autonomii dla Polski Żydzi w Królestwie zażądają pełnego równouprawnienia, stosownych praw dla żargonu (jidysz) i języka hebrajskiego w szkołach i życiu publicznym.

Wściekła propaganda antypolska nasila się podczas Wielkiej Wojny i po jej zakończeniu. Światowe żydostwo sprzeciwia się idei powstania niepodległej Rzeczypospolitej, a gdy to okazuje się niemożliwe zakulisowo działa na rzecz nieuszczuplania niemieckiego stanu posiadania w byłym zaborze pruskim2. Oskarża wreszcie Polaków o organizowanie antyżydowskich pogromów, nie dbając przy tym o realia geograficzne i zwykłą ludzką uczciwość.

Żydowski antypolonizm, bezczelny i głupi zarazem, jest faktem. To nie tylko II wojna światowa, Kielce i rok 1968, ale i przedstawione powyżej fakty. Całość układa się w ponad wiekowy ciąg kłamst, przeinaczeń i półprawd na temat Polski i narodowego charakteru Polaków. Nie zakładajmy jednak własnych "lig antydefamacyjnych". Bądźmy mądrzejsi i roztropniejsi od żydowskich nienawistników. Prawda obroni się sama.
Dariusz Ratajczak
Przypisy1 Zakończoną sukcesem okazała się konwersja (masowa, kilkudziesięciotysięczna!) żydowskiej sekty Frankistów w drugiej połowie wieku XVIII. Ludzie ci wtopili się w polskie rody szlacheckie i bezwarunkowo stali się Polakami - nierzadko prawdziwymi patriotami. Zdaje się, że z tej sekty wywodzi się zasłużona dla Polski familia Jeziorańskich, protoplaści \"kuriera z Warszawy\".2 Twórca polskiego sukcesu podczas Konferencji Pokojowej kończącej I Wojnę Światową - Roman Dmowski (najwybitniejszy polityk polski XX wieku) podczas jej trwania musiał nie tylko staczać boje z Anglikami, ale i \"Anonimowym Mocarstwem\". Zacytujmy w tym miejscu fragment wspomnień z tejże Konferencji sekretarza generalnego polskiej delegacji - Stanisława Kozickiego: \"Prawa Polski do ziem b. zaboru pruskiego były oczywiste, interes Państw Sprzymierzonych wskazywał niezbicie, że te ziemie powinny były być Polsce zwrócone. Do 19 marca (1919 roku - DR) sprawy w Paryżu szły zupełnie pomyślnie /.../ Niespodziewanie po posiedzeniu Rady Najwyższej 19 marca premier angielski Lloyd George podniósł, że do Polski przyłączono zbyt dużo Niemców /.../ Jednocześnie ujawniają się jakieś tajemnicze wpływy działające przeciw Polsce i przeciw Delegacji polskiej. Warto przypomnieć, że w końcu marca przybyli z Ameryki delegaci ŻYDÓW AMERYKAŃSKICH (podkreślenie moje), którzy mieli dostęp bezpośredni do prezydenta Wilsona i złożyli mu zaraz po przybyciu obszerny drukowany memoriał, w którym dużo miejsca poświęcono Polsce i napastowano gwałtownie stronnictwa narodowe polskie za rzekome prześladowanie Żydów. Wynikiem akcji zakulisowej, wytrwałej i konsekwentnej, było zepsucie pierwotnych wytrwałą pracą Komitetu Narodowego i pierwszych miesięcy istnienia Delegacji zdobytych pozycji, tudzież dążenie do odsunięcia Polski od morza i do odmówienia jej od razu Górnego Sląska. Nie zdołano dojść tak daleko, lecz utworzono wolne miasto Gdańsk, zwężono ów dostęp, to jest polski ku morzu i wprowadzono plebiscyt na Górnym Sląsku.„ (St. Kozicki, Konferencja Pokojowa i podpisanie Traktatu, \"Myśl Polska\", 1 lipca 1969).

`

Portreciki

`
Powszechnie sądzi się, że rewizjonizm Holocaustu to domena neonazistów, rasistów oraz antysemitów. Mniejsza, gdy twierdzi tak obywatel X. Gorzej, jeżeli podobne bzdury wypowiada kształtujący gusta opinii publicznej dziennikarz (najczęściej niedouczony) lub historyk (w jego wypadku chodzi zapewne o zamierzone kłamstwo - chleb powszedni dwudziestowiecznej historiografii).
window.google_render_ad();

Przygniatająca większość rewizjonistów nie ma żadnych związków z podobno groznymi neonazistami; podobno, gdyż mógłbym wymienić pięćdziesiąt realniejszych zagrożeń dla współczesnego świata. Jednym z nich jest polityczna poprawność, cenzura nie mająca nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem. Nie ulegając zatem modnej propagandzie, jak zawsze napuszonej i gołosłownej, podbudowując powyższą niepopularną oczywistość, szkicuję oto „lakoniczne portreciki” znaczących figur w zwalczanym z iście antykułacką zaciętością środowisku rewizjonistycznym:

PAUL RASSINIER - ojciec francuskich "zaprzeczaczy" Holocaustu. Ten "100% hitlerowiec" był pacyfistą i członkiem Francuskiej Partii Socjalistycznej. W roku 1943 został uwięziony przez "kolegów - niemieckich faszystów" i spędził niezapomniane miesiące w obozach koncentracyjnych Dora i Buchenwald. Po wojnie rząd francuski uhonorował go za działalność w ruchu oporu (resistance). Osobiste doświadczenia absolutnie nie przeszkadzały mu zaprzeczać oficjalnej wersji Holocaustu.

DAVID IRVING - niezależny historyk brytyjski, uznany autorytet, wybitny znawca III Rzeszy, świetny biografista (nie mogą temu zaprzeczyć nawet jego gorący - najczęściej mniej utalentowani - oponenci). Jeżeli Irving jest neonazistą, to właściwie każdy może za niego uchodzić. Nawet Andrzej Osęka, publicysta "Gazety Wyborczej"1.

JEAN-GABRIEL COHN BENDIT i CLAUDE KARNOOUGH - francuscy Żydzi, "zdeklarowani neonaziści", tyle tylko, że jak najbardziej... lewicowcy.

JOSEF GINSBURG (J.G. BURG) - niemiecki Żyd, który spędził całą wojnę w Niemczech i Rumuni. "Nazistowscy kumple" więzili go w kilku obozach koncentracyjnych.

PROFESOR JAMES J.MARTIN i SAMUEL EDWARD KONKIN III - związani z Institute for Historical Review, kalifornijską organizacją rewizjonistyczną. "Neonaziści" Martin i Konkin są libertarianami i antyautorystami.

PROFESOR ARTHUR R.BUTZ - zupełnie apolityczny naukowiec, specjalista od elektryczności i komputerów z Northwestern University (Illinois).

PROFESOR ROBERT FAURISSON - znawca literatury francuskiej, umiarkowany anarchista. Ależ ci "antysemici i rasiści" potrafią się kamuflować.

BEZALEL CHAIM - kolejny Żyd2, tyle,że z Brooklynu. Uważa, iż "mit Holocaustu" (to jego stwierdzenie - nie moje) służy m.in. usprawiedliwianiu izraelskiej, bezwzględnej (powiedzmy: neonazistowskiej) polityki względem Arabów.

BRADLEY R.SMITH - libertariański publicysta i pisarz. Swego czasu został skazany za sprzedawanie w swojej księgarni wyklętej w USA erotycznej powieści Henry Millera "Zwrotnik Koziorożca". Wtedy, kilkadziesiąt lat temu, "postępowcy" ściskali mu prawicę. Dzisiaj tego nie czynią. Może dlatego, że konsekwentny wolnościowiec Smith przeszedł do obozu rewizjonistycznego zakładając Commitee for Open Debate on the Holocaust (CODOH). A przecież istnieją granice wolnego słowa!

Tacy to "neonaziści" wypełniają rewizjonistyczne, wraże i ohydne szeregi. Co godne podkreślenia, nonsensowność oskarżeń tego typu zauważają nawet ich zdeklarowani przeciwnicy w rodzaju profesora Pierre Vidal-Naquet3. Tylko - panowie żurnaliści, a może i historycy: zanim coś wybełkoczecie - wprzódy poczytajcie. Taki macie podobno zawód.
Dariusz Ratajczak
Przypisy1 Niniejszym bardzo przepraszam pana Irvinga za porównanie Go z panem A.O.2 Żydzi oczywiście nie dominują w ruchu rewizjonistycznym (nie jest to zresztą żaden ruch, a raczej zbiorowisko prawdziwych indywidualistów, których łączy - jak twierdzą - przywiązanie do wolności i prawdy). Faurisson uważa nawet, że nie podlegają oni represjom podobnym tym, jakim poddawani są \"zaprzeczacze\" nie-Żydzi. Coś w tym jest...3 Vidal-Naquet, przeciwnik rewizjonistów i jeden ze zwolenników ich karania, napisał: \"W kilku krajach... rewizjonizm to specjalność nie rasistów i antysemitów, lecz... grup wywodzących się z radykalnej lewicy\". Profesor wymienia m.in. szwedzkiego lewicowego socjologa Jana Myrdala, który ujął się za Faurissonem i \"małą marksistowsko-libertariańską grupę\" z Włoch składającą hołd Paulowi Rassinier (patrz: P.Vidal-Naquet,Assassins of Memory, New York 1992, ss. 90-91.)

`

Okrucieństwa wojny

`
Każda wojna obfituje w okrucieństwa właściwe wszystkim wojującym państwom, czy blokom państw. Problem polega jednak na tym, że po ich zakończeniu strona zwycięska eksponuje przede wszystkim własną martyrologię, przypisując pokonanemu przeciwnikowi cechy właściwe diabłu. Sama natomiast przedstawia się na podobieństwo świętego Jerzego gromiącego smoka - męża czystego, szlachetnego, bez skazy. Nie inaczej było i jest z konfliktem globalnym lat 1939-1945.
window.google_render_ad();

Mam nieodparte wrażenie, że młodzi ludzie postrzegają tą fatalną i samobójczą dla Europy wojnę jednostronnie, według schematu: ludobójczy Niemcy (tudzież Japończycy) - dobrzy Amerykanie, Anglicy, Rosjanie, wszelkiej maści partyzanci, konspiratorzy itd. Rzeczywistość tymczasem - jak to ona - jest dużo bardziej skomplikowana. To prawda, hitlerowcy i potomkowie samurajów popełniali masowe zbrodnie. Zostały one rozpoznane, odpowiednio ocenione (być może nie zawsze) i ukarane. Nie one będą zatem przedmiotem naszych krótkich rozważań. My skupimy się na kilku przykładach okrucieństw popełnionych przez Aliantów; potworności, które w społecznej świadomości uchodzić bądą za wojenną konieczność bądź słuszną odpowiedź na bezeceństwa popełniane przez nieprzyjaciela. Nie muszę dodawać, że nie zostały one poddane nie tylko osądowi prawnemu, ale i moralnemu.

Zwycięzcom nikt nie patrzy na ręce. Jedną z największych potworności ostatniej wojny było bezpardonowe bombardowanie niemieckich miast, ofiarą których padała głównie ludność cywilna. Inicjatywa tego barbarzyństwa bezsprzecznie należała do Brytyjczyków. W roku 1942 rząd Churchilla przyjął Plan Lindemanna postulujący zmasowane i umyślne nękanie z powietrza cywilów. Efekty nie dały na siebie długo czekać. W czasie 10-dniowego bestialskiego bombardowania Hamburga w roku 1943 zginęło od 60 do 100 tysięcy mieszkańców tego dumnego miasta, w tym wielu pracujących tam robotników przymusowych. Półtora roku pózniej dywanowe naloty anglo-amerykańskie na Drezno - miasto pozbawione znaczenia militarnego - pozbawiły życia do 90 tysięcy ludzi. Oblicza się, że w wyniku tego powietrznego terroryzmu poniosło ogółem śmierć 400 tysięcy Niemców.

Aby ukazać jego skalę, niech wolno mi będzie zastosować następujące porównanie: na jednego Brytyjczyka zabitego przez niemieckich lotników podczas wojny przypadało dziewięciu Niemców zabitych przez ich anglo-amerykańskich odpowiedników; na każdą tonę niemieckich bomb zrzuconych na Wielką Brytanię przypadało 315 ton Aliantów spuszczonych na głowy Niemców. Jeszcze większe dramaty stały się udziałem cywilów japońskich tępionych bronią konwencjonalną i atomową. Po wkroczeniu na na obszar Rzeszy jak najbardziej alianckie oddziały Armii Czerwonej masowo gwałciły kobiety i mordowały niewinnych ludzi1. Podobnie postępowały na Węgrzech i w Austrii.

Rosjanie z premedytacją zatapiali bezbronne niemieckie statki przewożące cywilnych u uchodzców; ofiarą tego bestialstwa padło kilkanaście tysięcy kobiet i dzieci. Podczas ucieczki 15 milionów Niemców ze wschodnich terenów Rzeszy śmierć poniosło od 1 do 2 milionów ludzi. Częściowo były to ofiary mordów lub „specjalnego sowieckiego traktowania”. Podczas walk na wschodzie wielu niemieckich żolnierzy po dostaniu się do niewoli sowieckiej było natychmiast rozstrzeliwanych2, a ci którzy uniknęli szybkiej śmierci w zdecydowanej większości znalezli ją w Kraju Rad jako jeńcy wojenni. Wykończono ich nadludzką pracą i niedożywieniem. Tylko garstka powróciła do Niemiec w roku 1955.

Podczas wojny w ramach Wehrmachtu i sił pomocniczych walczyło do 1 miliona sowieckich obywateli - ochotniczo lub właściwie przymusowo. Po wojnie Brytyjczycy i Amerykanie, którym się poddali, wydali tych prawdziwych nieszczęśników Sowietom (wcześniej zapewniali ich, że ekstradycja nie wchodzi w rachubę). Ludzie ci zostali wymordowani przez NKWD i jugosłowiańskich komunistów lub zesłani na pewną śmierć do Gułagów. Dotyczyło to tak żołnierzy, jak i cywilów.

Wyzwalanie Europy Zachodniej również dalekie było od ideału. W roku 1944 na froncie włoskim operowała dywizja marokańska pod dowództwem „Wolnego Francuza”, generała Juin. Siała ona śmierć i zniszczenie między Neapolem a Rzymem. Marokańczycy zgwałcili do 3 tysięcy kobiet w wieku 11-86 lat, a nawet niektórych mężczyzn. 100 kobiet zamordowano. Podobny los spotkał 800 mężczyzn próbujących je chronić. „Liberatorzy” zniszczyli nadto 81% mieszkań i zabudowań gospodarczych, ukradli 90% zwierząt hodowlanych oraz przywłaszczyli sobie wszystkie co cenniejsze kosztowności należące do cywilnych Włochów.

W tej samej Italii podczas wojny Amerykanie ściśle współdziałali z mafijnymi zbirami, przyczyniając się do restauracji ohydnej COSA NOSTRA - organizacji powalonej przez Mussoliniego3. W wyzwolonych częściach Francji i Włoch szalały komunistyczne szwadrony śmierci mordujące bez wyroku (lub po parodii procesu) każdego,k ogo uważali za kolaboranta. Ciekawe, przy okazji, co sami robili w latach 1940-1941, gdy Stalin i Hitler byli sojusznikami? Ich sowieckich kolegów natomiast natomiast instruowano by „porywali niemieckich żołnierzy, torturowali, a następnie wystawiali ich okaleczone ciała tak, aby zbrodnie te w oczach okupanta obciążały ludność miejscową”4 (chodziło o spowodowanie niemieckich represji, które przyciągały do partyzanckich oddziałów mieszkańców wsi i miasteczek).

Celem tego krótkiego wywodu nie było umniejszanie licznych okrucieństw dokonywanych przez państwa Osi. Te są nie do obrony. Pragnąłem tylko uzmysłowić młodym ludziom, że sprzeciw wobec zbrodni musi obejmować ich ogół, ponieważ wszelka selekcja w tym względzie prowadzi do moralnego relatywizmu - zródła prawdziwego zła współczesnego świata.
Dariusz Ratajczak
Przypisy1 Drobny przykład. Jesienią 1944 r. żołnierze niemieccy odbili z rąk sowieckich wschodniopruską miejscowość Nemmersdorf. Zastali tam kobiety przybite żywcem gwozdziami do wrót stodół, wielokrotnie zgwałcone dziewczęta,zamęczonych na śmierć starców.2 Było to zjawisko nagminne. Los taki spotkał np. wielu niemieckich żołnierzy broniących się w poznańskiej Cytadeli.3 Wykonawcą zaleceń duce był prefekt Cesare Mori. Mafia może egzystować tylko w warunkach demokracji!4 J.F.C. Fuller, The Decisive Battles of the Western World, London 1956, vol. 3, s. 438.

`

Amerykańska piąta kolumna

`
Od ponad pół wieku polityka wewnętrzna i zagraniczna Stanów Zjednoczonych są w dużym stopniu podporządkowane interesom Izraela - państwa, które istnieje i rozwija się dzięki amerykańskiej pomocy wojskowej i ekonomicznej. Faktom nie można zaprzeczyć. Amerykańscy podatnicy przekazują rocznie Izraelowi 3,5 miliarda dolarów. Oblicza się, że od roku 1948 suma ogólnej pomocy USA dla państewka mniejszego terytorialnie od Belgii, o liczbie mieszkańców porównywalnej z Chorwacją, wyniosła 150 miliardów dolarów. A mówimy tylko o pomocy oficjalnej, bez uwzględniania „datków cichych” - chociażby w postaci amerykańskiej technologii wojskowej przekazywanej izraelskim siłom zbrojnym.
window.google_render_ad();

W ten sposób Stany Zjednoczone odpowiedzialne są między innymi za masakry, gwałty, represje i szczególny rodzaj rasizmu - istotne komponenty izraelskiej polityki względem Palestyńczyków, Libańczyków i innych Arabów. Podkreślają to nawet uczciwi amerykańscy Żydzi (i przede wszystkim patrioci własnego kraju), tacy jak Alfred M. Lilienthal, czy Noam Chomsky. Pierwszy z nich nie omieszkał również wspomnieć o wspieraniu przez USA propagandy Holocaustu, która sprzyja wzbudzaniu wojowniczego nacjonalizmu i ekskluzywizmu właściwego Izraelczykom i Żydom z diaspory.

Nie od dzisiaj wiadomo, że odpowiednio zinterpretowana przeszłość działa na korzyść chwili bieżącej i przyszłości. Jednym z ważnych czynników „specjalnych stosunków USA-Izrael” jest zorganizowane amerykańskie żydostwo - prawdopopodobnie najbardziej agresywna i zacietrzewiona część „narodu wybranego”. Amerykańscy Żydzi, a dokładnie wściekli i - niestety - prominentni syjoniści wykorzystują każdą, absolutnie każdą okazję by móc wspomóc Izrael. Ich bliskowschodni mocodawcy nigdy zresztą specjalnie nie kryli roli, jaką im wyznaczono w Tel Avivie i Jerozolimie.

Chyba dobrze ją ujął Ben Gurion, stwierdzając na 23 Kongresie Światowej Organizacji Syjonistycznej, iż zbiorowym obowiązkiem syjonistów w każdym kraju jest bezwarunkowa pomoc Izraelowi, nawet gdyby pomoc ta nie korespondowała z interesem państwa, którego Żydzi są formalnymi obywatelami1. Ten sam polityk uprzejmy był również stwierdzić: „Gdy Żyd, w Ameryce, czy Południowej Afryce, mówi do swoich współbraci o „naszym rządzie” ma na myśli rząd Izraela”2.

Ta podwójna lojalność wielu amerykańskich Żydów (również europejskich) została dostrzeżona przez polityków i publicystów. Wskazują oni nie tylko na moralny aspekt sprawy (Polacy powiedzieliby: „czyj chleb jesz kolego”), ale i starają się ocenić stopień penetracji amerykańskich newralgicznych instytucji przez wewnętrzne lobby oraz Izrael. A jest on głęboki, podlegają mu Kongres, Senat, Biały Dom, siły zbrojne, mass-media, uniwersytety. Posłużmy się kilkoma cytatami i krótkimi streszczeniami wywodów kontestatorów takiego stanu rzeczy.

Senator Fullbright, przewodniczący senackiej komisji spraw zagranicznych, podsumował rezultaty swojego dochodzenia w rzeczonej sprawie w sposób następujący: „Izraelczycy kontrolują politykę Kongresu i Senatu” (wywiad dla CBS z 7 pażdziernika 1973 r.). W następnych wyborach utracił miejsce w Senacie.

Paul Finley, który był kongresmenem przez 22 lata opublikował w roku 1985 książkę pt. „They Dare to Speak Out”. Zarzucił w niej proizraelskiemu lobby sprawowanie kontroli nad Kongresem, Senatem, Departamentem Stanu, Pentagonem, mass-mediami, uniwersytetami i kościołami. W tej samej pozycji przytoczył również ciekawą rozmowę, jaką w 1973 roku odbył admirał Thomas Moorer z attache wojskowym Izraela w Waszyngtonie - Mordecai Gurem, przyszłym szefem sztabu izraelskich sił zbrojnych. Panowie rozmawiali o samolotach uzbrojonych w „inteligentne” pociski „Maverick”, które były przedmiotem izraelskiego pożądania. Moorer pamięta, że powiedział Gurowi: „Nie mogę panu dostarczyć tych samolotów. Mamy tylko jeden dywizjon. Zaklinaliśmy Kongres, że je potrzebujemy”. Izraelczyk z rozbrajającą szczerością odparował: „Dacie nam samoloty. A co do Kongresu - zajmę się tym. Oto jak - dodał admirał - jedyny dywizjon wyposażony w te pociski poszedł do Izraela”. 8 czerwca 1967 roku izraelskie lotnictwo bombardowało przez 70 minut amerykański okręt „Liberty” wyposażony w czułe detektory władne wybadać izraelskie zamierzenia wojskowe względem pozycji syryjskich na Wzgórzach Golan. W wyniku tego celowego ataku zginęło 34 marynarzy, a 171 zostało rannych. Poważny incydent zatuszował prezydent Lyndon Johnson obawiając się wściekłej reakcji ze strony amerykańskiego podatnika płacącego ciężkie pieniądze na izraelskie zbrojenia3.

Rezolucja Narodów Zjednoczonych z listopada 1967 roku zażądała od Izraela ewakuacji wojsk z terenów okupowanych w wyniku krótkotrwałej wojny z arabskimi sąsiadami. Prezydent de Gaulle, jeden z niewielu polityków zachodnich nie ulegających Izraelowi, ogłosił embargo na dostawę broni do tego kraju. Amerykański Kongres postąpił podobnie, ale Johnson uległ presji wielce wpływowego oficjalnego żydowskiego lobby - „American Israeli Public Affair Commitee” i dostarczył sojusznikowi samoloty „Phantom”. Każdy powojenny prezydent USA, nie tylko nad wyraz służalczy Johnson, w zasadniczych kwestiach działał pod dyktando potężnego żydowskiego lobby - tej prawdziwej politycznej, finansowej i medialnej „megaośmiornicy” (wyjątek stanowił człowiek starej daty - Eisenhower). Przypominam kilka faktów. Prezydent Harry Truman stwierdził w obecności grupy dyplomatów (a były to czasy, gdy syjonistyczna panienka jeszcze nieśmiało drobiła po trotuarze): „Przykro mi panowie, ale muszę (pozytywnie) odpowiedzieć setkom tysięcy ludzi, którzy spodziewają się sukcesu syjonizmu. Wśród moich wyborców nie ma tysięcy Arabów”. Podczas spotkania z Ben Gurionem w „Astoria Waldorf Hotel” w Nowym Jorku wiosną 1961 r., John F.Kennedy (dzisiaj zresztą pomawiany o antysemityzm) przyznał, że został wybrany dzięki głosom Żydów (i dzięki ich subsydiom - dodajmy). Prezydent Ronald Reagan, wykazujący pewne niezadowolenie z proizraelskiego szarogęszenia się w Waszyngtonie, połknął gorzką pigułkę, gdy protestując przeciwko izraelskiej aneksji Wzgórz Golan musiał wysłuchać bezczelnej riposty Menachema Begina: „Czy my jesteśmy bananową republiką albo waszym wasalem?!”

Nie muszę dodawać, że każdy kto oprotestowuje ta anormalną sytuację wodzenia za nos supermocarstwa przez facetów z wypchanymi portfelami jest oskarżany o antysemityzm, postponowany, lżony, pozbawiany politycznego znaczenia, środków egzystencji lub czegoś więcej. Taka jest współczesna Ameryka i zamerykanizowana Europa. Lubimy ulegać modom.
Dariusz Ratajczak
Przypisy1 B.Gurion, Task and Character of a Modern Zionist, „Jerusalem Post”, 17 sierpień 1952.2 Rebirth and destiny of Israel, 1954, s. 489.3 Sprawa została ujawniona przez oficera z „Liberty” - Jamesa M. Ennesa juniora w książce jego autorstwa „Assault on the Liberty”.

`

John Ball: Raport


John Ball jest Kanadyjczykiem mieszkającym w okolicach Vancouver. W roku 1981 otrzymał stopień naukowy odpowiadający licencjatowi w dziedzinie geologii na University of British Columbia. Ten znawca minerałów od wielu lat zajmuje się również odczytywaniem i interpretacją zdjęć lotniczych z okresu II wojny światowej.

W roku 1992 wydał książkę swojego autorstwa pt. „Air Photo Evidence” (Ball Resource Services Limited, Delta 1992), która stanowi podsumowanie jego wnikliwych badań w U.S. National Air Photo Library w Alexandrii (Virginia) nad niemieckimi i alianckimi zdjęciami lotniczymi z lat 1939-19451, przedstawiającymi między innymi obozy Auschwitz-Birkenau, Treblinka, Majdanek, Sobibór, Bełżec oraz miejsce masakry polskich oficerów w Lesie Katyńskim. Spróbujmy bardzo syntetycznie zreferować wnioski do jakich doszedł Ball na podstawie analizy zdjęć lotniczych w odniesieniu do dwóch tragicznych miejsc wojny: Katynia oraz obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau2. Powiem tylko, że w drugim przypadku pozostają one w sprzeczności z oficjalnie przyjętą wersją wydarzeń3.


I. KATYŃ

Według Balla Rosjanie okazali się profesjonalnymi mordercami polskich oficerów, gdyż aby upewnić się, że nikt nie zobaczy egzekucji Polaków, przewozili ich w „ślepych” ciężarówkach do centrum ogrodzonego lasu i tam mordowali. Do miejsca kazni wiodła tylko jedna wąska i wijąca się droga.

II. AUSCHWITZ-BIRKENAU (śWIADKOWIE KONTRA BALL)

1. Obóz Auschwitz I

ŚWIADKOWIE twierdzą, że eksperymentalna komora gazowa była używana do czasu wybudowania większych w Birkenau. Pózniej przerobiono ją na schron. Według BALLA zdjęcia lotnicze z roku 1944 ujawniają, iż budynek był mały i miał spłaszczony dach. Nie posiadał nadto komina właściwego krematoriom w Birkenau. Służył więc innym celom. ŚWIADKOWIE: Ogrodzenia i bramy uniemożliwiały dostęp do budynku ludziom spoza obozu. BALL: Budynek znajdował się na zewnątrz obozu Auschwitz I. ŚWIADKOWIE: Codziennie setki ludzi podążało do pomieszczenia, gdzie byli gazowani. BALL: Budynek był widoczny i osiągalny (poprzez drogę) dla ludzi mieszkających w pobliżu obozu (problem niewygodnych świadkow masowych zbrodni). ŚWIADKOWIE: Grudki gazu wkładano poprzez cztery otwory w dachu. Znajdują się one do dnia dzisiejszego obok dwóch większych otworów. BALL: Na zdjęciach lotniczych z roku 1944 widoczne są tylko dwa punkty będące 1 metrowej wysokości kominami. Cztery pozostałe musiano dodać po 21 grudnia 1944 roku. ŚWIADKOWIE: Węgiel i drewno do palenia ciał transportowano na podwórze i układano w stosy. BALL: Budynek nie znajduje się blisko linii kolejowej, a małe podwórze nie posiadało pomieszczenia, w którym można było składować węgiel lub drewno. System dostarczania i składowania jest zatem prymitywny, niewydolny i nieefektywny. ŚWIADKOWIE: Każdego dnia palono tysiące ciał w krematoryjnych piecach. BALL: Nie istniał efektywny system dostaw ogromnych ilości opału. Nie było nawet ułatwiającego pracę przenośnika tegoż. ŚWIADKOWIE: Wysoki na 10 metrów komin, który istnieje do dnia dzisiejszego wydalał dym z krematorium. BALL: na zdjęciach z grudnia 1944 roku nie ma żadnego komina wieńczącego budynek lub znajdującego się obok niego. Jeżeli dzisiaj tam jest - musiał zostać wybudowany po roku 1945.

2. Birkenau

ŚWIADKOWIE: Krematoria w obozie znajdowały się w narożniku tegoż otoczonym specjalnym systemem zabezpieczeń. BALL (cały czas w oparciu o alianckie zdjęcia lotnicze): Ta końcowa część obozu była otoczona rowem. Ludzie na drodze lub z pobliskich nieodrzewionych gospodarstw mogli oglądać krematoryjne budynki i ich podwórza (problem niewygodnych świadków). Droga wejściowa do obozu od strony krematoriów nie była zamknięta bramą. ŚWIADKOWIE: Krematoria były ogrodzone. BALL: Ogrodzenia pojawiają się na zdjęciach w II połowie 1944 roku4. Zdjęcia z maja 1944 pokazują niski płot lub żywopłot otaczający połowę podwórza. ŚWIADKOWIE: Tysiącami podążali ludzie do podziemnych pomieszczeń, gdzie byli uśmiercani. BALL: W ten sposób mogli być widziani przez innych więzniów oraz ludzi z zewnątrz (problem niewygodnych świadków i szpiegów). ŚWIADKOWIE: Drewno i węgiel układano w stosy na podwórzach. BALL: Żadnych stert węgla i drewna nie stwierdzono na 4 zdjęciach lotniczych zrobionych w roku 1944. ŚWIADKOWIE: Czarny dym bezustannie wydobywał się z krematoryjnych kominów. BALL: Żadnego czarnego lub białego dymu nie widać na zdjęciach lotniczych z różnych okresów 1944 roku. ŚWIADKOWIE: Latem 1944 r. bezustannie palono ciała w dołach za krematoriami. BALL: Zdjęcia z 1944 r. nie stwierdzają dymu unoszącego się ponad podwórzami. Pojawia się za to jeden dół za każdym z krematoriów - prawdopodobnie wykopany w celu usunięcia popiołu węglowego.


III. KATYŃ - BIRKENAU: PORÓWNANIE MIEJSC MORDU (WEDŁUG JOHNA BALLA)

KATYŃ: 4.400 polskich oficerów zastrzelonych i pochowanych w ciągu 5 tygodni od 3 kwietnia do 11 maja 1940 roku (= 120 dziennie) w centrum lasu o obszarze 1 km kwadratowego obok wąskiej drogi. Żadnych świadków, żadnych gospodarstw rolnych w pobliżu lub domów. Morderczy profesjonalizm. Z tego względu Niemcy nie mieli powodu poszukiwać miejsc kazni na istniejących zdjęciach lotniczych lub wykonywać nowe. Bombardowanie oczywiście nie wchodziło w rachubę.

BIRKENAU (pełny cytat wywodu Balla): „rzekomo 1,5 miliona zagazowanych i spalonych w ciągu 2,5 lat od 1942 do 1944 r. = 1600 dziennie. Rzekomo w 2 dużych budynkach umiejscowionych na końcu obozu pracy przy szerokiej drodze i otoczonych czynnymi gospodarstwami rolnymi. Wielu świadków, a jako że brak ogrodzenia na co najmniej połowie obszaru wokół krematoriów, daje to okolicznym rolnikom i szpiegom wspaniałe pole widzenia. Zdjęcia lotnicze z roku 1944 wskazują na szeroką drogę pozbawioną drzew biegnącą między krematorium 1 i 2. Fotografie lotnicze z 1944 r. nie pokazują dymu dobywajacego się z kominów lub rzekomych dołów, gdzie miano palić zwłoki. Amerykanie otrzymali raporty szpiegów z okolic Auschwitz po maju 1943 roku, dlatego też mieli ważne powody by uważnie studiować zdjęcia lotnicze z maja 1944r. ukazujące Birkenau lub wykonywać nowe. Krematoria mogły być przez nich zbombardowane (nie były - DR)5”.

W aneksowej części książki znajdują się szkice obozu Auschwitz-Birkenau wykonane na podstawie analizy zdjęć lotniczych przez Johna Balla.

Dariusz Ratajczak

Przypisy
1 Niemcy niewątpliwie byli prekursorami sztuki wykonywania zdjęć lotniczych. Alianci podnieśli ją na wysoki poziom dopiero w latach II wojny światowej.
2 Katyń obejmują zdjęcia niemieckie z roku 1941, 1942 i 1943. Alianckie zdjęcia nad Auschwitz-Birkenau wykonano w róznych okresach 1944 roku, a więc wtedy, gdy - zgodnie z relacjami świadków - trwała akcja masowego uśmiercania (gazowania) ludzi.
3 Cóż, są to wnioski Balla, a nie piszącego te słowa. Młodzież natomiast zachęcam do zasięgnięcia informacji w Muzeum Oświęcimskim lub do odwiedzenia jego stron internetowych. Jestem więcej niż pewny, że wśród jego pracowników znajdują się wybitni znawcy i interpretatorzy zdjęć lotniczych.
4 Ball uważa, że mamy tu do czynienia z manipulacją ze strony pracowników C.I.A, w gestii których zdjęcia pozostawały do końca lat siedemdziesiątych.
5 Podobne porównanie Ball czyni m.in. dla Katynia i obozu w Treblince, gdzie - jak twierdzi - „rzekomo” miało zostać uśmierconych 800 tysięcy ludzi w ciagu 10 miesięcy. Ball uważa, że proceder masowego gazowania więzniow winien mieć tysiące świadków, gdyż obóz otoczony był przez gospodarstwa rolne oraz znajdował się obok drogi i linii kolejowej. Poza tym według Kanadyjczyka „rzekomo” 800 tysięcy tam pochowanych nie mógł pomieścić obszar o wymiarach 90 na 70 metrów tylko 40 razy większy.

-

Fałszywi świadkowie


Świadkowie istnienia i funkcjonowania komór gazowych w niemieckich obozach koncentracyjnych przez dziesiątki lat korzystali ze szczególnego immunitetu, polegającego na tym, że nie poddawano ich przesłuchaniu, które określamy terminem „krzyżowy ogień pytań”.
window.google_render_ad();

Wbrew temu co się powszechnie sądzi nie było ich zresztą nigdy zbyt wielu. Powiem więcej - przekonanie o licznym zastępie „naocznych swiadków” jest (lub raczej było) „pewnikiem” z gatunku wirtualnej rzeczywistości. Byli, ponieważ musieli być... Wraz z pojawieniem się w latach siedemdziesiątych rewizjonistów Holocaustu musiano jednak - acz niechętnie - użyć ich świadectw przeciwko twierdzeniom ludzi kwestionujących między innymi istnienie komór gazowych. Ta chwila prawdy okazała się dla świadków wydarzeniem ponurym, co postaram się przedstawić na kilku przykładach.

roku 1981 rozpoczął się proces czołowego rewizjonisty francuskiego, Roberta Faurissona. Ciągnął się on aż do roku 1983 (apelacja) i zakończył wyrokiem skazującym, gdyż inny werdykt nie wchodził w rachubę. Podczas tego procesu nie odważył się wprawdzie wystąpić osobiście ani jeden świadek zagłady, niemniej jednak przedstawiono pisemne świadectwo Szmula Fajnzylberga, więznia Auschwitz, wcześniej komunisty walczącego w Brygadach Międzynarodowych w Hiszpanii. Fajnzylberg (alias Feinsilber, St. Jankowski, Kaskowiak) utrzymywał, że pracując w auschwitzkim krematorium („Altes Krematorium” lub Krematorium I) spędzał wiele naznaczonych grozą chwil w koksowni, gdzie zamykali go wraz z kolegami z Sonderkommando SS-mani na czas gazowania więzniów. Dopiero po dokonaniu morderstwa Sonderkommando zabierało się do tragicznej czynności wyciągania i spalania zwłok. Innymi słowy Fajnzylberg, podobnie jak inni Żydzi, nie uczestniczył w gazowaniu, ale był władny rozpoznać jego skutki! Stawał się więc... niewygodnym świadkiem morderstwa, któremu Niemcy pozwolili przeżyć. Zaiste brak zbrodniczej logiki w postępowaniu SS-manów jest porażający. Ważniejszym jednak od zupełnie nieprzekonywującego wywodu Fajnzylberga było swoiste podsumowanie procesu Faurissona przez Simone Veil (była Minister Sprawiedliwości Francji i Przewodniczącą Europejskiego Parlamentu), która 2 tygodnie po zakończeniu sprawy stwierdziła, że wprawdzie brak jest dowodów, śladów, a nawet świadków istnienia i funkcjonowania komór gazowych, jednakże łatwo to wyjaśnić, ponieważ „Wszyscy wiedzą [argument „wszyscy wiedzą” w prawie nic jeszcze nie oznacza - DR], iż naziści zniszczyli komory gazowe i systematycznie eliminowali wszystkich świadków [gdybym był złośliwy, powiedziałbym: wszystkich, z wyjątkiem Szmula Fajnzylberga - DR]”.

Dwa lata pózniej w Toronto odbył się pierwszy z procesów kanadyjsko-niemieckiego rewizjonisty - Ernsta Zuendela. W czasie jego trwania po raz pierwszy poddano „krzyżowemu ogniowi pytań” eksperta strony skarżącej - dra Raula Hilberga oraz świadka „numer 1” - dra Rudolfa Vrbę. Hilberg, autor książki „The Destruction of European Jews”, dzień po dniu był miażdzony przez obronę i wyraźnie miał wszystkiego dosyć. Nie dziwi więc, że odmówił udziału w II procesie Zuendela odbytym w roku 1988. Natomiast Vrba - podobno świadek wyjątkowy, przekaz którego był jedną z podstaw słynnego „War Refugee Board Report on the German Extermination Camps - Auschwitz and Birkenau” opublikowanego w roku 1944, ponadto współautor książki „I Cannot Forgive”
1 - skompromitował się totalnie. Przede wszystkim przyznał, że w swojej książce uciekał się do „licencia poetarum”. Na pytanie zaś prokuratora Griffitha, czy również jego świadectwo zawiera ową „licencia poetarum”, próbował wprawdzie ripostować, lecz w chwilę pózniej udzielił zupełnie nonsensownej odpowiedzi dotyczącej liczby zagazowanych ludzi. Zrezygnowany prokurator, zamierzający pierwotnie zadać kolejne pytanie, wreszcie poddał się oświadczając: „Nie mam więcej zapytań do doktora Vrby.”

Kwestionowanie wiarygodności „naocznych świadków” (nie tylko funkcjonowania komór gazowych) nie jest oczywiście upowszechnianiem, czy propagowaniem tzw. kłamstwa oświęcimskiego. Przyznają to nawet zdeklarowani antyrewizjoniści w rodzaju Jean-Claude Pressaca, którzy swój spór z „zaprzeczaczami” Holocaustu przenieśli na tory dyskusji (to prawda, prowadzonej w osobliwych okolicznościach) stricte naukowej, z wykorzystaniem najnowszych osiągnięć nauk ścisłych - na przykład chemii
2. „Naocznych swiadków” natomiast skrywa głęboki, coraz głębszy cień.

Dariusz Ratajczak

Przypisy
1 A. Bestic, R. Vrba, I Cannot Forgive, New York 1964.2 Dobrym przykładem „sporu chemicznego” jest korespondencja między rewizjonistą Germarem Rudolfem, a Instytutem im. Jana Sehna w Krakowie, zamieszczona w Kardinalfragen zur Zeitgeschichte, Berchem 1996, ss. 86-90.

Jak trudno być kłamcą


Nurtuje mnie pewna wątpliwość. Otóż powszechnie wiadomo (przynajmniej tak głoszą zdobni w srebrne brody gerontowie), że rewizjoniści Holocaustu są „kłamcami” lub „zaprzeczaczami prawd oczywistych”. Logicznie więc zasługują na ignorowanie, tudzież zamknięcie w małym światku chorych idei. Tymczasem dzieje się inaczej.


Rewizjoniści od kilkudziesięciu już lat „robią” za łowną zwierzynę bez okresu ochronnego. Można na nich zasadzić się z kolczastym paragrafem prawnym, tropić w gimnazjach i na wyższych uczelniach, katować w ustronnych miejscach, a nawet potraktować obrzynem. Dotyczy to także tych, którzy - bynajmniej nie podzielając wrażych poglądów - starają się obiektywnie przedstawić punkt widzenia ofiary albo ośmielają się protestować przeciwko niekontrolowanym, wprawiającym jurnych egzekutorów w stan geriatrycznego podniecenia polowaniom. Coż, jeżeli nie w łóżku (nie te lata), to przynajmniej z flintą przy ramieniu.

Mamy zatem sytuację paradoksalną: z jednej strony rewizjoniści to oczywiści kłamcy („powszechnie wiadomo”), a więc ludzie niegroźni (tak samo jak osobnikiem niegroźnym jest zwolennik teorii, że ojcem Karola Darwina był goryl „Magilla”, a Iwana Pawłowa pies „Pluto”), z drugiej traktuje się ich ze śmiertelną - to dobre słowo w tym miejscu - powagą. Powiem więcej: muszą być nosicielami szczególnego kłamstwa, które - jak już nadmieniłem - nie jest groźne, czyli... jest groźne. Oto paranoja właściwa elitom rządzącym współczesnym światem.

Dzisiejsi demoliberalni inkwizytorzy są dla rewizjonistyczno-antyholocaustycznych adwersarzy bezwzględni. Łączą w sobie najgorsze cechy marrana Torquemady, Savonaroli i Jana Kalwina. Przekonują się o tym coraz to nowe szeregi nonkonformistów, którzy delikatnie przypominają, że przynajmniej mają prawo wątpić w prawdy podane na wypucowanej do granic nieprzyzwoitości tacy. Wiadomo: nie wszystko co się świeci jest piękne - jak mawia mój znajomy kynolog. Otóż - nie mają takiego prawa! Nowy totalitaryzm nie znosi wahań i kontestacji (chyba, że jest to kontestacja ostatnich placówek antypoprawnej politycznie rzeczywistości). Gdy trzeba - unosi szablę sprawiedliwości i tnie przez łeb z wprawą małego rycerza ze stepowych stanic.

Fizyczna przemoc lub propagandowe ględzenie właściwe kostycznym użytkownikom kleju do protez zębowych zastępują merytoryczną dyskusję. A wszystkiemu ze zgrozą przyglądają się prominentni „odważni inaczej” oraz skołowana publiczność, którą - co zrozumiałe - historyczne spory obchodzą tyle, co urodziny wuja kuzyna ciotki Tekli. Pełne wyliczenie przykładów represji, jakim poddawani są rewizjoniści Holocaustu od 25 lat wystarczyłoby na napisanie sporych rozmiarów „Czarnej Księgi”. Ten dokument hańby końca XX wieku - doprawdy „piękne” uzupełnienie praktyk komunizmu, hitleryzmu i faszyzmu - czeka na odważnego autora. Najlepiej z jakiegoś Komitetu Helsińskiego... bo - czcigodni obrońcy Żydów, Cyganów, dzieci i molestowanych seksualnie kobiet - to nie rewizjoniści biją, to oni są bici.

To nie Francois Duprat, jeden z pierwszych francuskich rewizjonistów Holocaustu, podkładał bomby. To jemu podłożono ładunek wybuchowy pod samochód. W następstwie zginął on, a jego żona została poważnie ranna. To nie David Irving szalał z młotem w ręku po ulicach Londynu. To jemu politycznie poprawny drań wywrócił do góry nogami mieszkanie, a inny pobił w restauracji. To nie Ernst Zuendel - cokolwiek by o nim nie powiedzieć - zabawiał się w bombiarza. To jemu fachowo wysadzono w roku 1995 w powietrze dom w Toronto. To nie członkowie Institute for Historical Review z Kaliforni nawoływali do gwałtu. To im w roku 1984 zafundowano wybuch, ofiarą którego padł budynek Instytutu oraz magazyn ksiązek. To nie Robert Faurisson w towarzystwie psa pobił w parku bandę opryszków. To oni skatowali ciężkimi buciorami nobliwego profesora, deformując mu twarz. To nie Michel Cagnet, student Sorbony i rewizjonistyczny badacz-amator, zaczaił się na żydowskie komando z butelką kwasu solnego w kieszeni. To jemu spalono twarz. To nie rewizjoniści Holocaustu anulują uczonym uczciwie uzyskane tytuły doktorskie. To oni są ich pozbawiani. To nie oni wyrzucają niepokornych z wyższych uczelni i z gimnazjów. Sami są wyrzucani. To nie, to nie, to nie...

Być może za wcześnie o tym pisać. Polityczna poprawność zdaje się święcić tryumfy. Ale nadejdzie taki czas, gdy padnie z kretesem - jak wszystko, co sztuczne i głupie zarazem. Jej filary, dzisiaj z cicha podmywane, jutro runą jeden po drugim w świetle jupiterów. Życie nie może opierać się na intelektualnym zakazie mówienia, pisania, a przede wszystkim zdroworozsądkowego myślenia. I wtedy zaczniemy rozmawiać. Sire ira et studio.


Dariusz Ratajczak